Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Nierówna była walka, bo na

pastnicy liczbą przeważali, lecz czas zyskano, a wnet i co żyło we dworze na nogi się pozrywało.

Tymczasem lepiej znający miejscowość Nikosz, który ten napad sprowadził, gdy jego ludzie się ucierali, z tyłu wpadł do izby Domny, chwycił ją z łoża i chciał już unieść przestra szoną, gdy Wojtek Leliwa, nadbiegłszy na krzyk, w łeb go rąbnął tak, iż mu się dziewczę -wyrwało.

Musieli uchodzić na pastnicy, unosząc z sobą rannego Nikosza.

Ścigano potem w okolicy rabusiów tych i ich wodza po la sach, po gościńcach, bo Florian pomsty chciał koniecznie, po łapano niektórych, dwu obwieszono, lecz sam sprawca nie wpadł w ręce.

Byli znowu pewni, że nauczony nie pokaże się więcej.

Nadszedł czas wesela, zjechało się rodziny dość, ale nie tyle, ile się jej spodziewano, bo wojna była i królowi ludzie potrzebni.

Niezbyt więc gwarno i tłumne było w Lelowie, a zjechali się po większej części starzy, którzy na wyprawę iść nie mogli.

Trwało wesele, jak było we zwyczaju, dni kilka i dopiero dziesiątego nad wieczór cały orszak weselny wybrał się do Surdęgi.

Jechali tedy oboje państwo młodzi na koniach, otoczeni przyjaciółmi, czeladzią, z muzyką na przedzie.

Na wozach za nimi, w skrzyniach malowanych i kutych wieziono wiano pani młodej, jak przystało dla Leliwianki, bogate, tak by przez całe życie od męża nic nie potrzebowała.

Było i wino, i miód dla gości na wozach, którymi podczaszowie wybrani częstowali.

Wieczór był pogodny i piękny, ale z Lelowa z wyjazdem się spóźniono, tak że w bliskim lesie, który od rzeki przegra dzał, ciemno się już zrobiło.

Służba więc pochodnie miała roz palać i na chwilę się zatrzymano, gdy z lasu kilkudziesięciu zbrojnych wypadło z mieczami dobytymi wprost na bezpiecz nych i niczego się nie obawiających gości.

Jedni zaraz na wiano się rzucili, a kupka, w której Florian poznał Nikosza, na panią młodą.

Stało się zamieszanie wielkie i była chwila trwogi, lecz cze .


ladż się opamiętała wprędce, a Piórek z Wojtkiem Leliwą padli na głównego napastnika.

Nie było jednego z gości, który by stał bezczynny lub pierzchnął.

Jedni miecza dobyli, dru dzy, czym kto miał i mógł, bronili się dzielnie.

Służba pochod nie tylko co zapalone koniom i ludziom do łbów rzucać zaczę ła i choć rozbójnicy zacięci byli, zrąbano ich kilku, a reszta uciekła.



Nikosza -widziano, gdy krwią cały oblany ujechał.

Tych, których żywcem chwycono, zaraz krótkim sądem powieszano na dębach i w godzinę pochód cały ze śpiewaniem i muzyką zwycięsko dalej jechał do Surdęgi, bo nikt do Lelowa powracać nie chciał.

Ze strony pana młodego on sam w rękę był cięty, brat Domny głowę miał rozpłataną i ludzi kilku ciężko było rannych.

Tych na wozy pobrano do skrzyń, a że napaść opóźniła ich, niemal nad ranem dopiero przybyli młodzi do domu.

Krwawe tobyło wesele, lecz się dlatego radowali mu wszy scy i ucztowanie w Surdędze przedłużyło się jeszcze dni kilka.

Pewni byli Leliwowie, że niepoczciwy człek, który się tak zuchwale na nich śmiał porywać, dobrą naukę wziąwszy, nigdy więcej na ten świat się już nie pokaże.

Jeden Florian Szary, choć niewiele się tym frasował, pewien był, że z Nikoszem rzecz nie jest skończona.

Gdy się rozgłosiło o nim, a szukano go ł dowiadywano się, doszli ludzie wreszcie, kto był i że kędyś około Sandomierza ubogiego ziemianina syn rycersko nie służył nigdy, ale z ojcem razem po gościńcach rozbijał.

Nie było to rzadkością w owych czasach, zwłaszcza w Niem czech, gdzie obyczaj trwał napastowania i odzierania podróż nych.

W wielu też okolicach i w Polsce działy się takie bez prawia, za które i Czesi, czasu swego panowania, wielu zie mian wywieszali, i Łoktek ich nie żałował.

Nikosz ten, z młodu zaprawny do rzemiosła, mógł i dalej go nie rzucać, lecz szczęśliwszego sobie placu szukać, gdy tu mu się nie wiodło.


 

VIII

Nie było pewnie na szeroką okolicę szczęśliwszego małżeństwa nad to krwawe ani lepiej dobranej pary.

Wprawdzie szczęśliwemu Florianowi długo siedzieć w gnieździe niedał wojewoda.

Raz w raz go potrzebowano, musiał ledwie zsiadłszy z konia, na drugiego się przesiadać, ledwie przywitawszy się, żegnać.

Naówczas Dalibór zostawał na straży gródka, domu, żony i gospodarstwa, a Donma też mu pomagała.

Piękna młoda pani była i pracowitą, i mężną, jak przystało żonie wojaka.

Cały dzień nie przysiadła i nie spoczęła, albo z dziewczętami swymi przędąc i śpiewając, lub ojca zabawiając, porządek czyniąc w domu, wreście modląc się, bo choć do klasztoru iść nie chciała, pobożną była bardzo.

A ta pobożność jej i praca była przedziwną okraszona wesołością, pogodą oblicza, uśmiechem spokojnym, niewinnym, dziecięcym niemal, który z ust jej nigdy nie schodził.

Stary Dalibór, patrząc na nią, jak się śpiewając krzątała po domu, płakał z radości.

Ludziom też to wesele pani serca dodawało.

Miłowali ją wszyscy, a przez tę miłość obawiali się razem.

Słowo jej za rozkaz starczyło najsroższy i czego czasem Dalibór nie mógł postrachem, ona zrobiła spojrze niem.

Kilka miesięcy zeszło tak w niczym nie zamąconym szczę ściu, gdy dnia jednego wiosną, powracając z pola, włodarz oznajmił Daliborowi, iż coś się osobliwego działo na Wilczej Górze.

Opowiadał, iż ludzie tam jacyś zjechali, naprzód na oględziny, potem z wozy i końmi i jakby sobie obozowisko zakładali.

T Jelita

.


 

Od wielu!

lat nikt tam się nigdy nie dowiadywał, pustką stały rumowiska, bezpańskimi pola dokoła.

Naraz znalazł się pan.

Pod samym bokiem Szarym niemiły to był gość przy nie pewnych granicach.

Posłał naprzód stary włodarza, aby języka dostał, co tam byli za goście.

Włodarz, którego wołano Wnukiem, człek już siwy i bywa ły, konia wziąwszy i niby pola sobie objeżdżając, zajechał pod Wilczą Górę.

Ludzi na niej leżało ze dwudziestu, wszystko zbrojni, chłop w chłopa zdrowi i silni.

Zobaczywszy go jeden wstał i zagadnął, czego chce.

Jam tu z sąsiedztwa odezwał się Wnuk.

Patrzę, co nam za nowina przybyła, bo tu z dawien dawna nikt nie go ścił.

No, a teraz za wszystkie czasy będziecie mieli sąsiadów i gości zaśmiał się ten, co z nim rozmawiał, człek z kilką szramami i bliznami przez łeb naznaczony.

Popatrzali na się.

Coście to, kupili czy odziedziczyli?

zapytał Wnuk.

Kupiłem odparł zuchwale zapytany i tęgom za płacił.

Pargamin mam jak należy, pod pieczęcią, przy świad kach, a kto czytać nie umie, to mu żelazem prawo swoje wy tłumaczę.

A nie wolno wiedzieć, jak was mianują?

rzekł Wnuk cierpliwie.

Swego czasu się dowiecie!

zaśmiał się porąbany od chodząc.

Koźlarogom trochę było nie na rękę dostać sąsiada, gdzie .dawniej sami gospodarzyli na bezpańskim, lecz że żadnych praw do Wilczej Góry nie mieli, musieli cierpliwie znosić, co się tam działo.

Krzątano się bardzo gorąco około pustego pagórka, na co z Surdęgi patrzeć było można, bo oko sięgało łatwo do niego.

Ludzi miał z sobą nowy dziedzic kilkudziesięciu i wozów kilka.

A choć na nich sobie zapasów przywieźli i co było do życia potrzeba, nie bez tego, ażeby czegoś nie zabrakło im.

Naprzód

 

więc niektórzy z ludzi zaczęli dochadzać do Woźnik, aby sobie piwa dostać i świeżego chleba kupić.

Wnuk, który pod ten czas objeżdżał lasy, jednego z nich zastał w gospodzie w Woźnikach.

Człek był niemłody i okrut nie porąbany, bez palców u ręki, bez jednego oka, nakuliwający na nogę, ale zuchwały jak zbój.

Chcąc się coś dowiedzieć o Wilczej Górze, Wnuk go piwem poczęstował, aby na słowo wywabić.

Człeczysku, podpiwszy, język się rozwiązał.

Naprzód się tedy wygadał, że oni ze swym starszyzną, jak on to nazywał, uśmiechając się, długo po gościńcach polowali tu i owdzie, ale że im się wreszcie życie to naprzykrzyło, bo ich teraz ścigano i bardzo prześladowano.

A że się ich starszy dorobił trochę grosza, w tej okolicy koniecznie pragnąc się osiedlić, zasłyszawszy o pustej Wilczej Górze i gruntach do niej należących, pojechał do właścicieli i kupił ziemię tę za pięć kop groszy, cztery konie i sztukę szkarłatu, którą niegdyś u kupców na gościńcu złupił.

Starszego swojego zwał zbój Nikoszem Bąkiem i rozpowiadał o nim, że śmielszego i zuchwal szego nad niego na świecie nie było.

Kolnęło to Wnuka, gdy imię usłyszał, iż Nikosz musiał ten sam być, który w Lelowie przebywał i o Domnę się dobijał, a potem na jadące wesele napadł.

Lecz nie dając po sobie znać, pojechał stąd precz do Surdęgi.

Tu gdy Daliborowi rozpowiedział wszystko, a opisał mu widzianego wprzód Bąka, nie było już wątpliwości, iż ten sam Nikosz był, który się na ich spokój nasiadł, a pewnie i teraz nie dla czego innego w Wilczej Gó rze się zagospodarowywał, tylko aby im życie zatruć.

Musiano więc zaraz pomyśleć o obwarowaniu się na zamku, bo i napaść nocna, i rabunek, i wszelki gwałt był możliwy.

Na granicach się też musiano pilnować, bo zaraz do lasów pojechali ludzie z Wilczej Góry z wozami i w puszczy surdęskiej drzewo rąbali.

Kazano łąki pozatykać i rubieże po znaczyć.

Nazajutrz znaki graniczne powyrywane i połamane zna leziono.

Wojna się poczynała.

Ale to były dopiero jej zwia stuny, bo do starcia nie przyszło.

Stary Dalibór go unikał.

.


 

Na Wilczej Górze tymczasem na gwałt „budowano, zwożono drzewo, ciosano, oczyszczano gruzy, sypano wały, zrobiono na przekopie most i bronę , a na podzamczu, gdzie niegdyś stała osada, dla ludzi swych szałasy i lepianki klecić począł nowy dziedzic.

Ludzie ci jego, że sami byli i nie mieli z sobą baby ani jednej, żeby im chusty poprała i jeść zwarzyła, ruszyli zaraz szukać sobie towarzyszek i w Surdędze dowiedziano się, że jednego dnia w pięciu się puścili na upatrzonego za Pilicę i iprzy ruczaju, gdzie z Wólki dziewczęta i niewiastki przy chodziły prać bieliznę, porwali jedną piętnastoletnią dziewkę, a drugą zamężną młodą, na koń je poprzywiązywali i upro wadzili.

Puściła się za nimi pogoń, ale wieśniacy źle uzbrojeni pobić się dali, a dziewczynę i niewiastę uwieźli zbóje.

Trzymali je na zaimku do czasu i choć się o nie upominano, wydać nie chcieli.

Tak się i zostało.

Trwoga poszła po osadach okolicznych, że się już pilnowano wszędzie od tych rabusiów.

Oni też za trzecią dziewczyną pono wyjechali dalej i Od trzody porwali o mil kilka, a tak uszli z nią, że i gonić nie było wiedzieć dokąd.

Na pagórku wkrótce stanął zrąb dworu, który żółciał z da la.

Czuć już było sąsiada, bo nad granicą umyślnie ludzie jego szkody zdawali się wyrządzać, ale do bitki jeszcze nie przy chodziło.

Odgrażał się tylko Dalibór i pan Florian.

Choć się domyślali Nikosza, nie byli pewni, bo go w oczy nie widzieli.

On też z napaścią nie spieszył, bo słabszym się czuł, ludzi miał niewielu.

Tymczasem tylko ściągał osadników, posyłał i już na skraju lasu małą osadę zakładał, którą Cieślakami zwano, bo najwięcej tam było tych, co około dworu robili z toporami.

Jeden w drugiego ludzie tego Bąka dobierali się, wszyscy drabi i rabusie, tak że od nich w Wożnłkach, we Wronikowie i w Laskach ciągle się musiano mieć na baczności, bo choć schwytać ich było trudno, ciągle coś ginęło, to sztuka bydła, to koń, to wóz na polu zostawiony, a nawet całe stogi siana.

Nie pomogło to, że ślady wiodły na Wilczą Górę, bo kto po szedł ze skargą, to go zhukano, zagrożono i przepędzono.

Barcie w lesie wydzierać zaczęto, a pomniejszych szkód nie można było zliczyć.

A to gniazdo paskudne około Wilczej Góry tak szybko rosło, jak żadna jeszcze osada, którą tu ludzie pamiętali.

Nie wiedzieć, skąd się ta gawiedź brała.

Miał między swymi pierwszymi towarzyszami Bąk takich ludzi, że gdy który z nich pojechał, a jeździli ciągle, zawsze z sobą kogoś, parobka lub babę, lub chłopię wyrostka przyprowadził.

Rozpowiadali Wnukowi, który się o to pilno dowiadywał, że Bąk z dawnych grabieży pieniędzy pono miał dużo i różnych kosztowności i że z nimi do Sandomierza, do Krakowa i aż do Nowego Sądicza posyłał, a niewolników kupował u Ży dów, którzy nimi handlowali.

Więc to tam byli z całego świa ta zbierańce, różnego języka i krwi, z postrzyżonymi łbami, tacy, o których wiedziano, że zwykli byli zbiegać, pokuci w dyby drewniane, z którymi do roboty chodzić musieli i na noc im ich nie zdejmowano.

Tak w krótkim czasie na mnożyło się około Wilczej Góry tych przybłędów i w Surdę dze zaczęło być coraz od nich niebezpieczniej i niewygodniej.

Czasem ów Bąk puszczał się na łowy w lasy, nie pytając granicy lub umyślnie jej nie szanując, i bujał po puszczy surdęskiej, a na gorącym go złapać nie było można, choć się zasadzano nań.

Jednego razu gdy Florian Szary sam polował u siebie, za słyszawszy cudzą trąbkę, puścił się zaraz gonić napastnika, domyślając się, kto był.

Samotnie jechał.

Tamten, czy się nie spodziewał, czy nie chciał uchodzić, stał w miejscu potrębując i tak go Szary przydybał na polance.

Na pierwsze spojrzenie poznał w nim Nikosza.

Stanęli tedy nie opodal od siebie, jakby się namyślając, co mieli począć.

Szczęściem Nikosz sam jeden był, a Szary dwóch miał ludzi, nie zaczepił go więc zbój, tylko ryknął doń:

Poznałeś mię?

Nic na to nie rzekł Szary.

.


 

Znajże, iż ja tu nie dla kogo jestem, ino dla ciebie, aby ci spokoju nie dać zażyć.

Będziesz mnie miał dzień i noc pod bokiem, jak kamień w łożu.

Wziąłeś mi dziewkę, którąm mieć chciał, jeszcze ci ja ją może, choć niewiastę, odbiorę.

Dwa razym się przez was krwią oblewał, oblejecie się wy i posoką, i łzami!

To mówiąc pięść wystawił przeciwko Florianowi, zawrócił konia i w las pojechał.

Szary za .nim strzałę puścił i psami swymi poszczuł, ale mię trafiła go strzała i psy nie nagnały.

Od tego dnia prawie zaczęła się między Surdęgą a Bąkiem, bo tak Wilczą Górę zaczęto nazywać, nie ustająca wojna.

Trzeba było mieć się na pieczy ciągle od nich, a i samemu często napadać, by swoje odebrać albo za szkodę sobie we tować.

Najwięcej na tym ludzie w Woźnikach, w Laskach, we Wronikowie, a nawet w Mojkowcach cierpieli, bo panu chcąc dokuczyć, na nich się jako bezbronnych rzucali zbóje.

Zabi jano, okradano, łupiono.

Szary często w domu nie bywał, więc ojciec trzymał się tylko obronnie i opędzał, jak mógł.

Bywało, że Bąk, ludzj swych zebrawszy, kupą podjeżdżał pod zameczek w Surdędze, niemal pod wrota i stawał albo się rozkładał obozem, odgrażając, wywołując a szydząc, żeby mu Domnę wydano.

Czasem Dalibór z małą garścią swoich musiał się zza ostrokołów odstrzeliwać im, aby się pozbyć, nimby z sąsiedniej wioski ludzie nadeszli.

Naówczas sama Domna zagrzewała dwornie i łuki im brać kazała.

Pod jedną niebytność Szarego Bąk na Woźniki najechawszy, gdy ludzie zaraz w lasy zbiegli, chaty zrabował i spalił.

Gdy Rorian powrócił, rozsierdził się tak, że mu tego podarować nie mógł.

Zebrał więc co mógł swoich, najwięcej tych roz pierzchłych z Woźnik, dobrze ich uzbroił i z pachołkami dwor skimi najechał w biały dzień na podzamcze Bąka.

Wypadł sam Nikosz na obronę i przyszło do starcia na mie cze, ale ludzi miał dobrych Szary i był dnia tego silniejszy, tak że Bąka zmusił uchodzić za bramę do gródka, a na pod

zamczu, co było chat, kazał pod nie ognia podłożyć, mszcząc się za Woźniki, i sam stał pilnując, aby nie ratowano.

Jeszcze się po tej klęsce gorzej rozjadł Nikosz i jego ludzie, tak że między osadnikami jego a Florianowymi już pokoju nie było.

Do spotkania rwali się na siebie i mordowali.

Zapalono nocą chaty w Mojkowcach, ale się je odratować udało.

Spłonęły stogi na łąkach u Szarego, popalono, co było około Wilczej Góry.

Ale tu niewiele się dało zniszczyć, bo zawczasu swoje siano na zamek pościągali.

Inaczej jak zbrojne nie wyjeżdżał z nich żaden za wrota.

Najgorzej to dopiekało Szarym, że im wciąż w uszy krzyczał zbój, że Domnę odbierze, choćby dziesięć lat musiał na nią czatować.

Mężna niewiasta nie mogła prawie wynijść z zamku, gdy męża nie było, i nóż u pasa nosić musiała zawsze jak mężczyzna, bo od Nikosza i we własnym domu bezpieczną się nie czuła.

Życie na zamku w Surdędze stało się nieznośnym.

Byłby na to zaradził może Florian, raz się z przyjacioły namówiwszy i z rodziną a powinowatymi, aby Wilczą Górę osaczyć i zbója wziąć, a do królewskiego sądu odstawić.

Lecz na to czasu nie miał nigdy, bo ledwie wrócił z wyprawy jednej, już na drugą wołano.

Czasy takie były za Łoktka, iż co lepszemu rycer stwu, jeżeli nie na kresach, to kędyś w domu trzeba było bić się, aby nie dać się wybić spod jednego panowania buntują cym.

Gościem więc był w Surdędze pan Florian, a może to zło, iż szczęścia domowego nigdy długo zakosztować nie mógł, na dobro się obracało, bo mu ono tym droższym było.

I miłość a zgoda między małżeństwem była taka, jakiej trudno gdzie indziej znaleźć na świecie.

Więc te dni skąpe, które spędzał Szary u siebie, złotymi mu się wydawały,

a przelatywały jak sen złoty.

Domna, która niegdy dziewczęciem piękną była, po naro dzinach pierwszego syna jeszcze wypiękniała i jakby się do piero taką okazała, jaką powinna była być dojrzałą.

Pozostał jej ów wdzięk niewinności dziewczęcej, jaki miała wprzódy, a przybyła powaga macierzyństwa i jego szczęście, które na

.


 

pięknej twarzyczce świeciło jakby blaskiem błogosławieństwa

bożego.

Gdy we wrotach oznajmiono o powracającym Florku, wziąwszy synaczka na ręce, z piosenką ;na ustach, z weselem na czole wychodziła przeciw niego żona, tym większą oka zując radość, by nie troskał się o to, co pod niebytność jego przecierpieć musiała.

Nie poskarżyła się nigdy mężna nie wiasta, aby mężowi serca nie zalewać goryczą.

A gdy stary Dalibór czasem, jak to zwykle jego wieku ludzie czynią, na rzekaniom nie znał miary, zamykała mu usta łagodnie, pie szcząc, przerywając, odwracając rozmowę, aby Florian w do mu mógł trochę zażyć spokoju.

A właśnie tak tu było trudno o to!

Myśleli Koźlarogi, że złemu człeku sprzykrzy się w końcu to prześladowanie i walka, zwłaszcza że bezskuteczne były.

Lecz przeciwnie, im mniej mu się powodziło, tym mocniej się zbój nasadzał i wszystkie siły wytężał.

Dalibór wreście wpadł na myśl, aby u niegodziwego Bąka pokój choćby okupić.

Gotów był na to, jaki miał, zapas grosza poświęcić.

Użyto przyjaciół, co się do Nikosza zbliżyć mogli, i poddano myśl jakiegoś układu i zgody.

Na pierwszą o tym wzmiankę Bąk się zerwał (a było to w- Sieradziu na zjeździe ziemian), krzycząc, że gdyby mu górę złota taką dano, jak była Wilcza, nie kupiono by za nią spokoju dla Szarych, bo po to on żyje, aby się na nich .mścił, iż mu jedyny skarb wy darli.

Byłbym ja innym człekiem począł gdybym tej żony dostał, którąm mieć chciał.

Bogu bym i ludziom się zdał, a za grzechy moje odpokutował.

Nie dali mi jej!

Lała się krew mo ja, lać się będzie ich krew aż do kropli ostatniej i albo ja ją będę mieć, lub zginę!

Poczęli go drudzy opamiętywać, iż cudzą już żoną była, że jej nigdy dostać nie może.

To niech on zginie, co mi ją wziął!

krzyczał zbój.

Albo niech i ona ginie, aby jej ani on, ani nikt nie miał, gdy ja mieć nie mogę!

Pókim żyw, nie ustąpię!

I klął się tak strasznie, iż słuchający uszy sobie zatykali.

Nie było więc innego sposobu, jak przed sąd królewski go pozywać o gwałty i zbójectwa.

Ale dla tych wojen nieustan nych sądy się i zjazdy nie zawsze w porze odprawiały.

Bąk nie stawał na nie, sądzono zaocznie, a schwytać nie było sposobu.

Musieli więc Leliwy i Koźlarogi z powinowatymi ostatecznego się chwycić środka: czatować na złego człeka, aby go zgładzić.

Nikosz Bąk, który sam niegdy zbójem był i wiedział, że głowa jego wiele wartała, umiał jej strzec.

Domyślał się, co mu groziło, nie wyjechał z domu nigdy bez ludzi, dobierał najlepszych, zbroił się jak na wojnę, przy tym czujnym był, pory wypatrywał, drogami się takimi przemykał, że go wy tropić nie było można, a jednym gościńcem nigdy dwa razy nie) puszczał się.

Miał i ten rozum, że ludzi usypiać uimiiał.

Czasem go długo słychać nie było, przycupnął, siedział cicho.

Bąkano, że chory...

Zaczynano lżej oddychać, a on, przyspo sobiwszy się w milczeniu, nagle potem rzucał się na nie opatrznych.

Choć żadne nie zdawało się grozić niebezpieczeństwo, usta wicznie musiano czuwać w Surdędze, a ta baczność i obawa nużyła i starego Dalibora, i Floriana.

Zameczek, jak gdyby czasu wojny, musiał załogę mieć, oręż i wszystko, czego po trzebował do obrony, bo gwałtownej napaści zawsze się spo dziewać musiano.

Ostrokoły i drewniane opasanie, gdy cokol wiek z gliny opadło, raz w raz oblepiano i obmazywano na nowo, aby ognia nie podłożono pod nie, który razy już kilka znajdowano wraz ze smołą i pakułami.

Ludzi, choć potrzebo wał Szary do swoich osad i do dworu, a stręczyli mu się, waha no się przyjmować bo i to się zdarzało, że w nich nasłanych zdrajców potem poznawano.

Przy tych wszystkich utrapieniach powszednich inna ko bieta by oczy wypłakała i los swój nieszczęśliwy przeklęła, ale Domna była wielkiego ducha niewiastą, rycerską, jak mąż i w ogniu tym żyła, śpiewając a śmiejąc się, jakby w swym żywiole.

Mężowi też, który powinność swą rycerską i służbę odprawiać musiał, nie stanęła na zawadzie nigdy, nie strzy .


mała go, gdy szedł, ani łzami, ni słowem.

Uspokajała owszem, gdy na koń siadł, aby o dom się niezbyt troszczył, bo oni z oj cem rady sobie dać potrafią.

Pod niebytność też mężowską ona i Dalibór musieli czuwać bez wytchnienia.

Nocą straże chodziły z grzechotkami i na woływały się.

Na najmniejszy szmer podejrzany bito w deskę na ludzi, aby wstawali.

Wieczorem, nie spuszczając się na nikogo, Dalibór sam lub Domna obchodzili grodek dokoła, każdej furty próbując, czy była dobrze zawarta, każde okno zasuwając i pilnując, czy za ostrokołami kamień, koły, haki były na podoręczu.

Dalibór, nie bardzo spać mogąc, kilka razy w nocy wstawał.

We dnie ktokolwiek się do wrót zjawił, musiano badać i opa trywać, kto był, nim go puszczono.

Jechać nawet do drugiej wsi bez zbrojnych nie było można, a ponad granicą, gdzie były drogi, pozarastały, bo się nikt nie ważył na nie.

I gdy w tej dawniej tak spokojnej osadzie wszystko stało otworem, dostatek panował, gromadziły się zapasy, teraz coraz było cieśniej.

Za to pusta niegdyś Wilcza Góra, teraz Bąkiem zwana, już do dawnej wcale nie była podobną.

Stanął dwór duży w po środku, a że stadninę chował liczną Nikosz, szop dla niej i dla trzody naklecono dokoła.

Na podzamczu, po spaleniu go, prze kopano rów i puszczono wodę, a w pośrodku, jakby na złość, pobudowano chaty nowe.

Zbóje, co poprzychodzili tu sami, gwałtem i różnymi sposoby bab sobie napytali.

Zwozili je, gdy inaczej nie mogli, kędyś zza świata i takie, których już nikt nie chciał, a że srogo trzymali, więc się to nie rozbiegało.

Drugim dobrowolnie, dla świętego spokoju, sąsiedzi wieśniacy cóiki i siostry dawali, choć się to na wiele nie zdało, bo dla tego swoich dzicz ta nie poszanowała.

A że zbóje mieli różne nabywania sposoby i nie można było ręczyć, żeby i teraz po gościńcach nie napadali, był u nich wszelkiego mienia dostatek.

Ubożało dokoła, ci w pierze po rastali.

Najlepsze konie, najtłuściejsze bydło, najpiękniejsze szaty na nich widać było.


Date: 2015-12-11; view: 700


<== previous page | next page ==>
Drugiego dnia dopiero wrócił Dalibór do Surdęgi, a wprędce | Nikosz, gdy jechał ze swoim dwo
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.029 sec.)