Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Wszystkie one prawie na

ówczas drewniane jeszcze były, rzadko gdzie jaki kawał muru się znajdował, a od podkładanego ognia broniła ich nalepa gliniana.

Łatwo więc było zapalać dachy i odarłszy ściany ogień pod nie podłożyć.

Oprócz moździerzy i żelaznych działek, z którymi jak z ta jemniczymi narzędziami kryli się Krzyżacy, widać było w podwórcach ogromne bleydeny, wippy do ciskania kamieni, balioty na kołach, liburny , drabiny i haki.

Większe z nich, których za wojskiem ciągnąć było niepodobna, rozbierali cieśle na wozy, inne na czółna składano do przewozu.

Około nich kręcił się mnogi lud szwargoczący po niemiecku i nadzorcy stali, rozprawiając, co brać, co porzucić i jak za bierać.

Ciekawy Petrek, który już tu sznurkowała wprzód i pod glądał, prowadząc wojewodę wśród tego lasu, kędy drogę so bie utorować nie było łatwo, zawiódł go umyślnie do miejsca, gdzie nowe przybory do wyrzucania ognia i kuł kamiennych stały osobno pod strażą.

Tu najwięcej też się ludzi skupiało, opowiadając o cudownej sile jakiegoś czarnego proszku, któ rego parę garści starczyłoby, by ogromną kulę, którą ludzi kilku zaledwie podnieść mogło, cisnąć na nieprzyjaciela.

Opo wiadano sobie, że pobożny jakiś mnich, zabawiający się robie niem lekarstw i różnych eliksirów, za przyczyną patronów świętych, ten straszny ogień wynalazł, aby on służył prze ciwko poganom na chwałę bożą.

Uczeńsi utrzymywali, iż ro biono go z siarki, soli jakiejś i węgla i że pobożny też Albertus Wielki, mnich w Kolonii, znał już tego ognia siłę i jej używał.

Wincz mógł z dala przypatrzyć się niepozornemu żelazne mu działu i na wozie złożonemu moździerzowi.

Postali, poru szyli głowami, a że tu na nich krzyżacka służba z nieufnością patrzała, wprędce musieli odstąpić i szukać ludzi swoich i koni.

Te przygotowania do strasznej wojny, której skutki znał dobrze wojewoda, choć ona do pomszczenia go przyłożyć się miała, zachmurzyły mu czoło bardziej jeszcze.

Któż kiedy

.


 

w pochodzie strzymał zwycięskich Krzyżaków, jeśli się im poszczęściło, a z bezbronnymi mieli mieszkańcami do czynie nia?

Wincz wiedział, że i jego ziemie, dwory, poddani, jeżeli się na drodze znajdą, poszanowanymi nie będą.



Wszędzie, kędy przeszedł zastęp krzyżacki, zostawała po niim pustynia, zgliszcza i nawet Bogu poświęcony kościół ni klasztor się nie ostał.

Nie brali niewolnika, wycinali w pień.

Z tatarskiej niewoli okupić się było można, spod miecza krzy żem naznaczonego nikt żyw nie uszedł.

IV

G,

„dy sprawiwszy poselstwo swe Florian Szary z Surdęgi nad Pilicą wyszedł ze dworu wojewody Wincza, szukając sobie noclegu krótkiego, bo się wnet nazad ze sprawą do swojego wodza Hebdy do Sieradzia chciał pospieszyć Włostek, prawa ręka wojewody, zastąpił mu drogę i ofiarował się izbę ukazać, zapraszając na kubek miodu do pościeli zwy kle wychylany dla snu lepszego.

Czynił to w myśl pana swo jego, a może z rozkazu.

Szary, który do rozmów wesołych, do pogadanek żartobli wych cale nie miał ochoty, w kubku też pociechy nie zwykł był szukać, choć troski miał dosyć na głowie grzeczną ofia rę pułkowódcy przyjąć musiał, lecz milcząco, na swój sposób, spokojnie i chłodno.

Zaszli do osobnej izbiny, gdzie już i ogień znaleźli naniecony i dzbanek gotowy i łoże posłane, a przez pachołka Florianowego opończą jego i skórą narzucone.

Przysiadł się Wło stek, żołnierz od dzieciństwa, wychowanek wojewody, służka powolny, zręcznie usiłując Floriana wybadać, z ciekawości niby, jakie tam i gdzie siły król zbierał i kędy miał iść z nimi.

Florian, choć podejrzenia najmniejszego o knującej się zdra dzie mieć nie mógł, instynktem, a po trochu i naturze swej posłuszny, nie bardzo się wygadywał.

Składał się niewiadomością swą, że go dopiero teraz Hebda z domu wyrwał, że niewiele co było mu wiadomo.

Tyle wiem rzekł że król bardzo pilno zbiera ludzi, a i Węgrów zaciężnych będzie miał, i Litwa mu się też posił kować przyobiecała.

.


 

No, to siły, dzięki Bogu, znaczne zbierze mruknął Włostek ale takich też na Krzyżaków potrzeba, bo ludzie bardzo mocni są i także nie sami.

Za plecami ich i król Jan, i Niemców siła...

Nie znalazłszy w Szarym żadnego popędu do rozgadania się przy kubku, bo mu tylko półsłowami odpowiadał i zdał się jakby znużonym i sennym, co po podróży dziwnym nie było, Włostek, nie bawiąc tu nadaremnie, dobrego snu życzył go ściowi i wyszedł z izby.

Szary, sam pozostawszy, ciężko westchnął, począł odzież na sobie zwalniać, pas zdjął i przybierał się do łoża, naprzód pokląkłszy na modlitwę.

Ród to bowiem był pobożny bardzo i w bojażni bożej chowany.

Miał poklęknąć, gdy od drzwi coś zaszelpotało.

Myślał pan Florian w początku, że w kominie ogień się ruszył usiadając i odwrócił ku niemu, patrząc, by głownia na podłogę się nie stoczyła gdy w ciemnym kącie dojrzał kogoś stojącego i jakby skradającego się ku niemu.

Kto by to mógł być, zrozumieć było trudno.

Wśliznął się dopiero, ostrożnie drzwi uchyliwszy człek ten, cały otulony opończą, której kołnierz wysoko mu stał napięty dokoła gło wy i zakrywał ją całkiem prawie.

Stąpał noga za nogą tak, aby chodu jego słychać nie było.

Nie mógł wszakże złodzie jem ani napastnikiem być, bo oko w oko patrzał na Szarego i znaki mu ręką dawał, aby milczał.

Ziemianin nasz wielce był zdumiony.

Doszedłszy do granicy tej, gdzie się ciemność kończyła, a blask od komina poczynał, stanął ów tajemniczy przybysz i palcami znaki dawał Florianowi, by się ku niemu przybli żył.

Coraz więcej zdumiewał się Szary, co to oznaczać miało.

W mroku człeka rozpoznać nie było można i on też nie chciał pono się bardzo ukazywać.

Był wzrostu niewielkiego, krępy, czapkę miał nasadzoną na czoło i kołnierz prawie do niej dochodzący tak, że ledwie ślepia widać było, gdy migały.

Nie zawahawszy się i nie pomyślawszy nawet o wzięciu miecza, który już odpasał i na pościeli położył, Szary podstąpił do dającego mu znaki.

Zbliżywszy się tuż, twarzy nie rozeznał, lecz głos posłyszał stłumiony a szparki.

Kiedy ci król miły i wiernyś sługa jego, chodź!

I naglić począł, chwyciwszy go za pętlę u sukni.

Chodź!

Dokąd?

Mało stąd, mało, gdzie byśmy się bezpiecznie rozmówić mogli.

To mówiąc, zawrócił się nieznajomy człek, wysunął przez drzwi, oglądając za siebie, i jakby go co tknęło jeszcze, rzekł Florianowi:

Okno wprzódy zasuńcie, aby nie podpatrzono, ze was w izbie nie ma.

Szary zaciekawiony posłuchał rady, choć całej tej osobli wej tajemnicy .nie rozumiał ani po co go z izby wyciągano.

Zaklęcie: jako ci król miły wiele poskutkowało, bo całym plemieniem owi z Surdęgi, jak znaczniejsza część Sieradzian, do Łoktka byli przywiązani.

Z izby wyszedłszy, omackiem musieli po sieniach iść, aż w bezpieczniejszym kącie jakimś prowadzący stanął, za suknią ujął Szarego i do ucha mu się chyląc szeptać począł;

Pan Bóg cię tu miłosierny przyprowadził.

Wszak Hebda królowi wierny, a i wy?

A komuż byśmy sprzyjać mieli?

odmruknął urażony niemal Szary.

O to i pytać się nie godzi.

Słuchajże i bądź posłuszny ciągnął dalej głos drżący, w którym Szary męski, silny, ale stłumiony poznawał.

Pan Bóg cię tu przywiódł...

Pan Bóg!

Sam on!

Miłosierdzie jego...

Nad królem wisi straszna zdrada.

Ten, ten, którego on zrobił wielkim i potężnym, ten pan wojewoda Wincz, zły, że mu dla młodego pana odebrano rządy, zemstą się pali, idzie do Krzy żaków z całą swą siłą i poprowadzi ich na królewskie grody.

Spokojny dotąd i chłodny Florian rzucił się oburzony.

Na imię Chrystusowe!

To nie może byćl Kto?

Woje woda?

Psyt, milcz!

począł drugi, ciągnąc go za suknią.

Ja

Jelita

.


 

ci to pod przysięgą zeznaję, jak Boga oglądać pragnę.

Prawda jest...

Ja należę do wojewody, jam w jego ręku.

Gdyby się domyślał, że go wydaję, jutro by mnie obwiesić kazał, na stan nie zważając...

Ale sumienie mam, ale pobożnego króla starego bronić muszę.

Czas jeszcze, aby nieszczęściu zapobiec można.

Jedź, jedź naprzód nie do Hebdy, ale do Poznania do młodego pana, do Kaźmirza.

Ten o niczym nie wie, a pod nim ogień podkładają.

Potem w skok do Hebdy, aby staremu panu dawał znać.

A niech się wam nie roi, że wam lada kto po ciem ku baśń do ucha włożył.

Bogiem się klnę prawda to jest...

Zdyszany szybkim mówieniem nieznajomy mąż tchnął nieco, a Szary stał się coraz więcej zdumiony, aż mu się w głowie zawracało.

Nie wiedział, czy miał wierzyć słowom i przysię gom, obawiał się jakiegoś podejścia, aby go na złe nie użyto.

Pomimo zaklęć nie chciał wierzyć, aby ten wojewoda, z któ rym niedawno mówił, a o którym wiedział, że z dawna mu król ufał i całą tę Wielką Polskę zdawał na niego miał pana swego haniebnie zdradzić.

Słyszał o tym, że Kaźmirza do Poznania z żoną wysłano, ale nie zrozumiał, jak by urzędnik miał zazdrosnym być o na leżną królewiczowi władzę.

Milczał więc w niepewności wiel kiej i rozdarty na poły między obawą łatwowierności lub nie dowiarstwa.

Mówiący odpoczął chwilę i, nie doczekawszy żadnej odpo wiedzi, odezwał się do Szarego:

Rozumiecie mnie?

Posłuchacie?

Rozumiem ci odparł Florian ale żebym spełna już wiarę dawał, nie powiem.

Widzi mi się to niepodobnym do prawdy, a może mściwym...

Człeczel przerwał głos groźny.

Nie mogę ci po wiedzieć, kto jestem, bo życie ważę, ale klnę ci się Przenaj świętszą Krwią Chrystusową...

Słuchaj...

Kapłan jestem, ksiądz jestem.

Nie ważyłbym takiego słowa, co na szali jak kamień zawiśnie, gdybym nie wiedział, iż prawdę w sobie zawiera.

Florian milczał.

Większe miał teraz poszanowanie dla tego, z kim mówił.

Poczuwał się do należnego posłuszeństwa.

Cóż mi czynić każecie? spytał.

Powtórzę ci: Do Poznania mi stąd jedźcie do samego młodego pana.

On o niczym nie wie, do ostatniej chwili się niczego nie domyśli.

Zdrada go otacza, wojewoda ma u jego boku swoich ludzi.

Żadnemu wierzyć nie można okrom Trepki.

Powiedz mu to i niech się na ostrożności ma.

Niech lepiej do ojca i do wojska jedzie z Nekandą, a nie siedzi w Poznaniu.

Długo się na tę zdradę zbierało, długo Wincz z sobą się roz pierał, ale już paskudny wrzód w nim dojrzał, już.

Rozkazy wydane, on sam pewnie z Petrkiem Kopą do Krzyżaków po jedzie.

Z Poznania albo do króla starego z tym słowem jedź, lub do Hebdy dokąd bliżej, gdzie staniesz prędzej, znać da waj, a spiesz, a leć!

Żywa dusza jeszcze nie wie o tym, co się knuje, oprócz zauszników wojewody.

Król bezpieczny rachuje na posiłki z Wielkopolski, a one przeciw niemu pójdą, przeciw niemu...

I ziemię naszą wezmą Krzyżacy niepoczciwi, I wy, i Łoktek zginie!

Choć w ciemnościach twarzy mówiącego dojrzeć nie mógł Florian, z głosu drżącego poruszenie wielkie i niepokój odga dywał.

Jeszcze raz bojaźliwie, po cichu spytał:

Więc do Poznania?

Nie mówiąc nikomu dodał nieznajomy nikomu.

Nie nocuj tu długo, każda godzina droga.

To rzekłszy począł go nazad do izby prowadzić nie znany człek, do drzwi jej dowiódł i, rękę położywszy na głowie, szepnął po łacinie:

Benedicat te Deusl

Szary chciał go w rękę pocałować, ale obróciwszy się, już tylko szmer odchodzącego posłyszał.

Po cichu więc wsunął się do izby, w której ogień był przygasł, i jak stał, na pościel się rzucił, nie żeby spał, lecz by spoczął i rozmyślił się.

Do jego własnych ciężkich trosk przybyła mu teraz nowa, a nad nie straszniejsza.

Nie o jednego tu człeka szło, ale o tysiące, a najbardziej o tego starca króla, który całe prze walczywszy życie, nie zaznawszy spokoju, nie wziąwszy za

 

.


 

trud swój zapłaty z siwym włosem, ze starganymi siły stał teraz znów u brzegów przepaści, nie wiedząc o niej.

Litość wielka zdjęła mu serce dla pana tego, który tylu miał już nieprzyjaciół, a tu mu własny sługa miał się stać wrogiem.

Twardej natury, nigdy do łez nieskłonny, Florian o mało nie zapłakał.

Nie było tu co już do snu się kłaść, bo znużony mógł ranek zaspać.

Zatrwożył się pierwsze kury już słychać było.

Przy łożył parę polan na ognisko zadumał się.

Pilno mu było przed wyprawą zajrzeć do domu, ależ stokroć teraz pilniej do Poznania, do królewicza z językiem.

Wiedział, jak stary król jedynaka swojego miłował, bo na nim całą rodu swego złożył nadzieję i przyszłość, a tam temu ukochanemu zdrada już uknuta zagrażała.

Spieszyć więc musiał, a bacznym być.

Wszystko to w sobie ważąc, Szary ucha nastawiał, rychłoli drugie kury zapieją.

Dzień jesienny wprawdzie nierychło miał nadejść, lecz przypomniał sobie, iż resztka księżyca ostatek nocy mogła oświecić.

Szło tylko o to, aby w tym dworze i nie znanych szopach, wśród natłoku ludzi, konie swe i czeladź znaleźć po nocy, nikogo nie budząc i na siebie oczów nie zwra cając.

Piały drugie kury, gdy Szary podniósł się z pościeli, czapkę wdział, miecz na wypadek wszelki przypasał, bo bez niego nocką w obcym miejscu wyjść nie było bezpiecznie, i wysunął się z izby, szukając drzwi na podsienie.

Starym obyczajem wszystko tu stało otworem.

W podwór cach się spodziewał, wychodząc, znaleźć sen i ciszę, lecz zdu miał się bardzo mocno, gdy stanąwszy u wielkich drzwi i wy glądając ku wodopojowi i szopom, spostrzegł między ludźmi wojewody ruch wielki.

Poza studnią rozpalone było ognisko i ludzie się około niego jak ćmy kręcili.

Noc w istocie, jak się spodziewał, nie bardzo była ciemna, dostrzegł więc, że niektó rzy na koń wsiadali i ruszali się już w drogę, drudzy w po dwórcu konie wiedli, inni, nie śpiąc, przy ogniu czuwali.

Z postawy człeka, który, przeciw płomieni stojąc, jak czarny

cień się wydawał, zdało się Florianowi, iż Włostka poznawał.

I jemu więc tym bardziej czas było w drogę.

Nie myśląc długo posunął się ku szopom, aby czeladzi się dobudzić, o któ rej wiedział z doświadczenia, że sen miała twardy.

Szczęściem dlań pacholę jego, zaniepokojone tym nocnym ruchem, który we dworze panował, nie spało i, poznawszy kro czącego pana, podbiegło ku niemu spod szopy.

Konie naka zawszy natychmiast siodłać, Szary spokojniejszy do dworu powrócił, przyodział się, jak należało, i wprędce, zabrawszy, co miał, do przedsieni wyszedł czekać.

Bardzo mu o to szło, aby jego wyjazdu tak pospiesznego nie dostrzeżono, lecz było to prawie niepodobieństwem.

Mu siał więc, wreście konia dosiadłszy, powoli ciągnąć i nadcho dzącego Włostka pozdrowić, rad, że mu się bez przeszkody za wrota wydobyć udało.

Drogi do Poznania nie pamiętał wprawdzie ani o nią mógł pytać, aby podejrzenia nie obudzić, instynktem więc ruszył ode dworu w prawo, choćby miał pobłądzić, postanowiwszy rychło u ludzi nie badać o gościniec.

Musiał się na łaskę bożą spuścić i na oślep ciągnąć po nocy.

Księżyc, przekrojony już na pół, kawałkiem mu przyświecał po trosze aż do dnia.

Ku lasom się zbliżał, gdy i pierwsze brzaski na niebie się ukazały.

Z .nimi też i ludzie w polu musieli się zjawić, pa stuchy z bydłem, a później z radiami i bronami rolnicy.

Pustą jednak wydawała mu się okolica i żywego ducha w niej, oprócz stad wron i kruków, nie znalazł, które zobaczywszy, jak od złych proroków się przeżegnał.

Był już na skraju lasu, gdy nareście człeka zobaczył z dala o kiju kroczącego.

Spostrzegł go daleko wprzód, nim on się widzianym być spodziewał.

Mężczyzna wydał mu się silnym i rosłym, chociaż o kiju szedł i podobnym był ze stroju, łach manów i torby do żebraka.

Lecz gdy Szary właśnie mu się przyglądał, stał się cud.

Ów żebrak wnet się zgiął, zgarbił, zmalał, na kiju począł ciężko opierać i wlec tak noga za nogą, jak gdyby ledwie mu na to sił stawało.

.


 

Bystre miał oko Szary i ta nagła odmiana nie uszła mu.

Lecz że ubogich siła się takich włóczyło jeszcze, wróżbitów, śpie waków, nędzarzy, a ci się często schorzałymi czynili, aby litość obudzić, tak to sobie Florian wytłumaczył.

Bacznie jednak wpatrywał się w żebraka, który tym samym przeciwko niemu szedł gościńcem.

Widać teraz było, że głowę miał z karkiem przekrzywioną, a krzyże jakby złamane, choć niedawno przy siągłby był Szary, że go prostym z dala ujrzał.

Zwolnił koniowi kroku, bo się u żebraka o drogę chciał po pytać i na równi z nim stanąwszy, stanął.

Żebrak się pokłonił, rękę wyciągając, podniósł też nieco i głowy, o ile mu kark pozwalał.

Oboje twarz i ręka jakoś się dziwnymi zdały Szaremu.

Twarz miał białą i rysów niedziadowskich, oczy wielkie i mądre, rękę nie zapracowaną.

Tylko usta wykrzywione, z wargą dolną jakby naumyślnie od waloną, nadawały mu wyraz znękanego i cierpiącego.

A oczy, jakby u kogo innego pożyczone, patrzały.

Dobrze jadę do...

Tu Szary się pomiarkował i zmienił pytanie.

Dokąd prowadzi ta droga, bom obcy?

Dziad się począł mu przypatrywać, nie spiesząc z odpowie dzią, a gdy się na nią zebrał, zabrzmiał głos jego dziwnie.

Pol ską miał mowę, ale nie prostych ludzi i dźwięczącą jakby z obca.

Droga?

powtórzył.

Droga?

Toć do Poznania ona.

A wam, miłościwy panie, dokąd trzeba?

Florian się zamyślił.

Do kata!

zawołał.

Nie do Poznania mi...

Ano, co robić...

Nawrócę dalej, gdym zbłądził.

Sparłszy się na kiju dziad stal i z oka nie spuszczał jeźdźca.

Wyście tuteczni?

pytał Florian.

E! Z całego świata!

mruknął dziad.

Kto z torbami chadza, domu nie ma i wszędzie mu dom, byle łom!

Westchnął.

Florian z kalety dobył pieniążka i rzucił mu go na tę dłoń białą.

Nie ruszał się żebrak, nie jechał Szary.

Rozpowiedzcież no mi, dokąd ja zajadę tym gościń cem? począł.

A toć droga wojewodzińska, co ją wyjeździł pan Wincz, ludzie prawią zamruczał dziad.

Ja tam nieświadom.

Panisko też nietuteczny mówił pewnie od wojewody po sprawie posłany, bo on, słyszę, w Pomorzanach.

Szary zmilczał, rozmyślając i nie odpowiadając; wolał sam rzucić pytanie.

Po świecie co tam słychać?

Co? Jak nie mór, to głód, jak nie głód, to wojna pra wił żebrak a teraz coś ludzie bardzo na wojnę prawią.

Nie daj, Boże!

Jak się pierwsze sioła zapalą, pójdą wszyscy w la sy...

Krakają już krucy, krakają, aż wykrakają...

W końcu znienacka rzucił znowu dziad ciekawy:

Panko nie do Poznania?

Florian gniewnie ręką zamachnął.

Gdzie zaś l

To nawrócić trzeba, nawrócić!

rzekł dziad.

Wprzódy gospody muszę szukać i popaść mruknął Szary.

Z Bogiem!

I wyminął żebraka.

Ten stał skurczony, a gdy Szary go za sobą zostawił, zwrócił się, powoli prostować zaczął i gdy go już nie widział, kark mu się odgiął i krzyże zrobił się ohłop silny, z szyderskim uśmiechem na twarzy.

Żywym krokiem ciągnął prost do Pomorzan.

Florian wjeżdżał w las, gdy mu pacholę szepnęło:

Toć dziad złodziej czy co!

Zza pazuchy mu świeciło coś schowanego jakby ze złota.

Tobie aby mosiądza kawał za złoto świeci.

Krzyżyk na sznurku musiał mieć od uroku.

Chłopak nie rzekł nic, lecz głową potrząsał.

W las wjechawszy a drogi swej pewien będąc, poprawił się na siodle Szary, konia ścisnął i obróciwszy się do czeladzi, aby nie zostawała w tyle, z kopyta ruszył.

Słońce weszło na szczęście podróżnemu wesołe i jasne, mgły jesienne rychło w dół pospadały, co było dobrym na pogodę

.


 

znakiem, pajęczyny świeciły po polach jak srebrem zasnute, dzień się zrobił taki, jakby chciał wiosnę przypominać, tylko ciepły do zbytku.

Jechali też krajem, którego dawno wojna nie tknęła, choć lesistym, lecz tu i owdzie osiedlonym i znacznie przekarczowanym.

Na ścierniach się trzody pasły i ludzie na widok po dróżnego nie bardzo odeń uciekali.

Około południa trafiła się i gospoda z szopą, gdzie koniom było można dać spocząć i napoić je.

Do Poznania już nad wie czór się spodziewał dociągnąć Szary, myśląc teraz, jak ma się na zamek dostać, aby wśród tych zdrajców, o których go prze strzegano, poznanym i odkrytym nie był, a do królewicza mógł trafić.

Przystęp pewnie trudnym ziemianinowi żadnemu nie był, lecz z czym się miał opowiadać, aby się nie odkryć, sam nie wiedział.

Człek był pobożny; gdy mu własnego nie stawało wątku, obyczaj miał, iż do Boga o pomoc wzdychał, a ta mu nigdy potem nie chybiła.

I na ten raz też myślał sobie, że byle do miasta się dostał, i na zamek potrafi.

W tych myślach ku wieczorowi, gdy już wedle rachuby swej o jaką milę albo i mniej był od miasta, a wieczór tak śliczny mu sprzyjał, żej i droga się nie dłużyła, wjechał do lapku i zwolnił kroku.

Gościniec się nim wił sobie pomiędzy drzewy, jakby z ludzi żartował; co raz to łączkę zieloną, to rzeczułkę było widać, to skupiony gaik gęsty, to rozpierzchłe drzewa stare, co się porozbiegały od siebie, szeroko gałęzie rozpościerając.

Lubo je chać mu było, więc się nie spieszył.

Wtem gdy tak jedzie, ucha nastawił, z dala go śpiewy do leciały, pomieszane z wesołymi śmiechami.

Poznawał głosy kobiece.

Słyszał nieraz Szary ludowe pieśni i słuchać ich lubił, a że młodszym będąc, nie tylko sieradzkie, łęczyckie, kaliskie, ale krakowskie i sandomierskie zwiedzał okolice i różnego pol skiego wieśniaka znał zawodzenia, choć po trosze od siebie różne, a jednak do siebie podobne, zdziwiło go to, że pieśni,

które go dochodziły, i nutą, i językiem były odmiennym nu cone.

Ślicznie one brzmiały, tęskno, marząco, słodko, ale obco.

Dotąd jednak śpiewających nie mógł dostrzec podróżny.

Dopiero gdy się droga zakręciła nagle, musiał aż konia strzymać, bo tuż, tuż osobliwy orszak nadciągnął, jakiego w życiu nie widział i nawet wyśnić było trudno, a zrozumieć, kto tak jechał śpiewając i po co, trudniej jeszcze.

Przodem na siwym, małym, ładnym koniku jechała piękna pani.

Konik na pół był okryty szkarłatną oponą ze złotymi brzegami i kutasy, rząd na nim świecący złocony miał wielki guz, złocisty także, na piersiach, na głowie czub, a pod szyją wiszące sznury pąsowe ze złotem.

Jadąca na nim z podniesioną do góry główką kobieta włosy miała jak len jasne, w kędziorach spadające na szyję, a po nich spływające dokoła twarzyczki na ramiona, zasłonę białą, po brzegach szytą złotem.

Suknia na niej jasna, poprzepasywana i bramowana, szyta wzorzyste, obcisła, okryta była pła szczykiem lekkim fioletowej barwy, który więcej ją stroił, niż osłaniał.

Wesoła to była i szczęśliwa jakaś istota, śmiały się oczy jej, usta, rumiane lice, gładkie czoło.

Śpiewała z ta kim zapałem, tek sama swą pieśnią szczęśliwa, jak by dla niej największą było rozkoszą nucić i słuchać piosenki.

Za nią na koniach, na wozach i pieszo szły dziewczęta w zie lonych wiankach rucianych, poubierane biało, poprzepasywane i postrojone kwieciem, tak rozśpiewane jak pani, towarzy szące jej głosami i uśmiechy.

Kilku starszych mężczyzn, jakby na straży, jechali konno, a młodsze pacholęta szły przy koniu pani, uzdy jego pilnując.

Ona bowiem sama, cugle szkarłatne zarzuciwszy na rękę, na żwawego konika zważała mało a si wy, wypasiony wierzchowczyk miał fantazji wiele, głową rzu cał, pobrykiwał .zżymał się, chciał swawolić.

Naówczas jeden z chłopaków idących przy nim chwytał żwawo za uzdeczkę, zmuszając go do posłuszeństwa i spokoju.

Orszak to był wesoły i jakby weselny, a na twarzach kobiet, które pięknej jasnowłosej towarzyszyły, widać było, że troski żadnej nie znały, światu się radowały i pani swej nie miały

.


 

przyczyny obawiać.

Coraz to która wyrwała się z orszaku za kwiatkiem, za zieleńszą gałęzią, popychały jedna drugą, a wśród śpiewania gziły się i zaczepiały, rozbiegały, goniły i przypadały aż do koni i wozu.

Wśród tego różnobarwnego zastępu, bliżej samej pani i si wego konika, postępowało, a raczej szło, skacząc, wyprawia jąc jakieś sztuki, rękami wywijając i prawiąc coś głośno, z czego się drudzy śmieli, dwóch ludzi osobliwie przybranych.

Jeden z nich, bardzo małego wzrostu, w obcisłym odzieniu, trzewikach z bardzo długimi nosami, z brzękadłami u pasa, z pałką w ręku, do której jak cep przyczepiony był ogon lisi, w czapce spiczastej, pstrej, miał twarz długą, żółtą, z bródką chudą i czarną.

Drugi jeszcze przysadzistszy, gruby, jak kula się toczył.

Nie pomiernie otyły, z twarzą okrągłą, bez zarostu na niej, suknie miał naszywane w różne figury fantastyczne kawałkami mate rii jaskrawych.

Ci dwaj, których obowiązkiem zdawało się być zabawiać swą panią, odwracali się ku niej, patrzyli jej w oczy, dopo minali się o uśmiech, popisywali przed nią.

Gdy im brakło konceptów, wzajem się drażnili, stawali do boju niby, rzucali pociesznie, a dziewczęta przypatrujące się im pękały ze śmiechu.

Mężczyźni jezdni, którzy stanowili straż, bardzo wytwor nie byli postrojeni na sposób cudzoziemski, ale mało zbrojni.

Widocznym było, że się niedaleko wybrali i zbroi wkładać nie potrzebowali.

Chociaż otaczało ich wesele i śpiewy brzmiały dokoła, jechali poważni i niemal nasępieni, jakby z przymusu i obowiązku.

Duszą całego orszaku była młoda i żywa pani, która i sama śpiewała, i wesołością swą, wejrzeniami, drugich pobudzała, zmuszała, aby jej radość dzielili.

Jadący naprzeciw Szary, zobaczywszy tę dziwną gromadkę rozśpiewaną, którą wziął zrazu za jakieś wesele, dopiero przypatrzywszy się jej baczniej i nie widząc ani marszałka, ni drużbów, ni ręczników, przekonał się, iż się omylił.

Tym

więcej jeszcze dziwił się temu zjawisku i oczy wlepił w ślicz ną panią, której różowe usteczka otwarte białymi ząbkami się śmiały, a oczy niebieskie zdawały we łzach rozkosznych roz tapiać.

Zsunął się z drogi na bok, ustępując orszakowi, Florian i domyśliwszy się, że pani dostojną być musiała, głowę przed nią skłonił.

Wszyscy towarzyszący jej bacznie zwrócili oczy na Szare go, obcego w nim poznawszy.

Szczególniej straż konna przy glądała mu się, a on, który też między nią twarzy znajomej szukał, znaleźć nie mógł.

Oprócz tego, że na wojenne wyprawy chodził, gdy zawo łano, pan Florian po dworach i w stolicach rzadko bywał, ludzi znaczniejszych znał mało.

Niewielką też miał nadzieję napytać tu kogo dla języka, gdy jeden z jadących za orszakiem zbliżył się doń i pozdrowił go po nazwisku.

Wszak Szary ze Surdęgi zawołał jeśli mnie nie mylą oczy?

Ucieszył się wielce pan Florian, bo mu się to zdało opieką bożą, iż znajomego znalazł, choć poznać go nie mógł.

Nie poznaliście Beńka Gozdawy, hę?

ozwał się, śmie jąc, jezdny.

Tożeśmy przecie rany sobie zawiązywali na ostatniej wojnie!

Florian aż krzyknął z radości, nie że człowieka znalazł, ale że mu się właśnie Beńko trafił, z którym pobratymcami byli od krwi razem przelanej.


v

U sunął się Beńko nieco, gdy orszak przeciągał, i stanął przy Szarym z boku.

Z kimże to jedziecie i co to za zabawa jest?

szepnął Szary.

Patrzę ja, ale nie wiem i mię rozumiem nic.

Cóż to, czy swadźba, czy wesele?

Gdzież druhowie i pan młody?

Beńko ramionami ruszył.

Toście to nie słyszeli i nie wiecie?

zapytał.

A skądże i co wiedzieć mam?

rzekł Szary.

Jam za kuty doma.

I nie domyślacie się, kto ta pani?

śmiał się Beńko.

Nie wiem ani się domyślam rzekł Szary.

Ale słyszeć przecież musieliście, że młody nasz syn kró lewski Kaźmirz ożenił się z księżniczką Litwinką.

Toć to ona jest, nasza przyszła, da-li Bóg, królowa, po swojemu zowiąca się Aldoną w, a po chrzcie świętym Hanną.

I nie czekając odpowiedzi Szarego ciągnął dalej:

Widzicie, jaka wesoła pani jest.

Bo to młode i życia chce używać.

Nasi księża do rozpaczy z nią doprowadzeni, boby z niej jaką Salomeę lub Jadwigę uczynić chcieli, a tu na nią sposobu nie ma.

Pomodli się z rana w kościele, a potem skoczy do dziewcząt swych i już się pieśni litewskie rozlegają po ca łym zamku.

Bez śpiewania i śmiechu ta ptaszyna żyć nie może.

Ot, co widzicie, my na to co dzień patrzym.

A że jej na zamku strach księży, w pole wyciąga z dziewczętami, aby śpiewać swe pieśni litewskie.

Nic by to nie było tylko że nasi du chowni ani w ząb tego śpiewu nie rozumieją i bardzo się trwo żą, iż nieochybnie tam rzeczy pogańskie ich, litewskie tkwić muszą.

Chcieli królewiczowę innych pieśni uczyć, poboż

nych nie sprzeciwiała się im, ziewała tylko srodze, ramio nami ruszała i do swoich powraca, bo powiada, że nie ma jak te jej litewskie pieśni.

Szary milczał.

I dla niego te śpiewy w języku pogan, dla Polaków niezrozumiałym, wielce podejrzane były.

To jeszcze młode bardzo mówił dalej Gozdawa na pół dziecko, ale z czasem obyczaju naszego się nauczy.

Hm! rzekł Szary.

A do czegóż jej ci dwaj służą błaznowie, co przodem przed koniem kroczą?

Rzekłeś sam rozśmiał się Beńko błaznowie są.

Je den, co po prawej ręce z lisim ogonem, to nasz prawy, po pol sku błaznujący, z Krakowa rodem.

Zowią go Lisicą.

Ten że jej nie bardzo do smaku, więc drugiego, tego opasłego baryłę z Wilna sobie ściągnęła, a zowią go jakoś tam z litewska Keleweże.

Szary głową pokręcił.

To i dziewczęta pewno Litwinki być muszą zapytał bom pieśni słuchając nic zrozumieć nie mógł?

Są między nimi i Krakowianki, i tuteczne z Poznania odparł Beńko ale najwięcej Litwinek, bo te tylko jej pieśni umieją śpiewać, a ona bez nich by nie wyżyła.

Królewicz w Poznaniu?

spytał, rzucając na Beńka wejrzenie bystre, Szary.

Jest rzekł Gozdawa ale się do ojca ciągnąć wy biera, bo wiecie, że do wojny się sposobią.

Trzebaż mu u boku króla być.

Po krótkim milczeniu chętny bardzo do rozmowy Beńko dodał:

Może się naszemu Kaźmirzowi na wojnę i nie bardzo chce, choć mu pewnie na męstwie nie zbywa, ale on jakoś w tych krwawych bojach, w których myśmy wzrośli, nie sma kuje.

Powiada zawsze, że dużo w domu jest do roboty, a czas by pokój mieć, aby lepiej u siebie pogospodarować.

Dziwna to rzecz odezwał się Szary że po ojcu nie wziął ochoty do wojny, bo król od dziecka nie robi nic, ino wojuje.

.


 

Tak, aleć bywa nieraz, że właśnie po skąpym następuje rozrzutny, a po marnotrawnym oszczędny.

Może i my pana miłośnika pokoju dostaniemy po Łokciu.

Tu dopiero Beńko, jakby sobie przypomniał, o co mu najpilniej pytać było, zwrócił się do Floriana i rzekł.

A wyż tu do nas z czym i po co?

Boć to wy czasu nie zwykliście marnować i pewnie was Hebda zabierze na wy prawę.

Szary się trochę z odpowiedzią strzymał, nie wiedząc z ra zu, czy całą prawdę rzec, czy przez pół, czy skłamać.

Sprawa była ważna i lada komu się jej zwierzać nie godziło.

Nie wie dział, czy Beńko, choć do Kaźmirzowych sług się liczył, do wojewodzińskich przyjaciół nie należał.

Wolał więc wybadać go nieco i rzekł.

Jam do pana wojewody był posłany.

Ale go w Poznaniu nie masz r- odpowiedział Gozdawa.

Podobno ze złości i gniewu do swoich Pomorzan uciekł.

Za cóż gniew?

patrząc nań, zapytał Szary.

Długo by opowiadać ramionami ruszając, prawił Beńko.

Król tu posadził mu pod bokiem syna, a w ostatku, jak słuszna, żeby się młody do rządzenia zaprawiał, dał mu wielkorządy, które Wincz długo piastował.

Łatwo to zrozu mieć, iż wojewoda, spadłszy z tronu, rozsierdził się.

Źli ludzie nawet prawią, czemu ja nie wierzę dodał Gozdawa że wojewoda gotów...

przeciw królowi pójść.

Straszna by to była rzecz pod ten czas, uchowaj Panie, bo Wincz ma za sobą nie mal wszystkich ziemian wielkopolskich.

Szary teraz już był pewien, iż z Beńkiem otwarcie mówić może.

Orszak królewiczowej śpiewający oddalił się był nieco i podniesione tylko głosy dziewcząt dochodziły ich.

Zostali sami.

A nie trzeba wam z panią waszą ciągnąć spytał Sza ry żebym was nie zatrzymywał?

Musu w tym nie ma odparł Gozdawa.

Dla bezpie

r

czeństwa zawsze kilku nas towarzyszy jej, gdy wyjeżdża, ale jednym mniej lub więcej nikt nie zważa.

A nie moglibyścież ze mną do Poznania szepnął Sza ry bo prawdą a Bogiem mam sprawę ważną i bez was mi się ciężko obejść będzie?

Spojrzał Gozdawa nań.

Czekajże”” zawołał skoczę ja do starszego, do pana Włodka i opowiem mu się, a potem cię poprowadzę.

Ale ani Włodkowi, ni komu o mnie, ani o żadnej sprawie ni słowa!

wtrącił Szary żywo.

Powiedzcie, że...

przyjacielaście napytali.

Głową skinąwszy tylko Beńko skoczył, konia naparłszy, ku orszakowi i w mgnieniu oka już nazad był.

Nie było już co się z prawdą drożyć.

Począł Florian opo wiadać, co mu się w Pomorzanach trafiło i z czym go posłano.

Zasępił się Gozdawa wielce.

W samą porę przybywacie rzekł abyście poparli to, czego się już wielu domyślało i lękało.

Ale sprośną zdra dę, choćby kto się dowąchał, strach obwiniać takiego człeka znacznego jak wojewoda.

Pan Bóg was tu zesłał.

Ze się coś kłuło koło nas i kłuje i że tych tutecznych Wielkich Polan dużo na nas krzywo patrzy, a za wojewodą ciągną, myśmy to czuli.

Musimy z tym nie wprost do królewicza, ale naprzód do Nekandy Trepki, którego mu król dodał...

poważnego męża i ro zumnego, który będzie wiedział, co począć.

I żeby zdrajcy, których pełno u nas jest, nie domyślali się czego, nie bardzo was będziemy pokazywali.

Staniecie gospodą na mieście u mo jego znajomego Wilczka, który śliczną córkę ma...

Szary się poruszył.

A dajcież mi pokój z najpiękniejszą dziewuchą!

Przecież wiecie, żem żonaty i moją Domńę miłuję nad życie, a nawet dla jej miłości cierpię.

Gozdawa się śmiać począł.

Albo to co przeszkadza pięknej dziewce w oczy zaj rzeć?

zawołał.

Tyle człowiek w życiu ma, co tych kwiat ków choć powącha.

.


 

Z was bo bałamut zawsze był, a jam człek stateczny

odparł Szary.

No i żonie waszej krzywdy czynić nie chcę rzekł Beńko ale bezpieczniejszej i lepszej gospody jak u Wilczka dla was nie znajdę.

Jak będzie koło was przechodziła Marychna, to se oczy przysłonicie.

Wilczek dom ma na samym Podzamczu, a że do niego dużo przyjaciół zajeżdża, więc i na was nikt tam zważać nie będzie.

Rozmawiając tak się zbliżali do miasta, którego kościoły i przedmieścia już widać było.

Szary trochę twarz przysłonił, a Beńko uliczkami pomniejszymi go prowadząc, między ogro dami i opłotkami, gdzie się mniej ludzi kręciło, prawie nie narażając na spotkanie, dowiódł do owego Wilczka zapowie dzianego.

Zamożny to był mieszczanin, który bydłem handlował, choć sam już rzeźnikiem nie był.

Mówiono o nim, że pieniądze znaczne miał, lecz tego po sobie nie dawał poznać i ludzie miarkowali tylko z domu, który sobie wystawił, a którego mu zazdrościli.

Ten to dom bardzo obszerny powodem był czę stych odwiedzin różnych ludzi u Wilczka.

Gospod naówczas porządnych po miastach tak jak nie było, zwyczajem zaś powszechnym panów i ziemian mieszczanie u siebie ugaszczali.

Czasem się to podarkiem lub groszem za wdzięczało, czasem gościnność daremną bywała.

Każde lepsze domostwo w mieście czasu wielkich zjazdów gości miało.

Wil czek gospody właściwie nie trzymał otwartej, lecz w dużym domu gość mu nie ciężył, a mówiono, iż na dole wynajmował izbę na szynk komuś i z tego zyski ciągnął.

Na biedę zastali koło Wilczka i ludu różnego dosyć, i wo zów, i koni jezdnych, tak że Beńko się uląkł, czy Szarego po trafi umieścić, lecz w progu zaraz zobaczył ową piękną Marychnę, u której łaski miał, i do niej przyskoczywszy, a cicho z nią poszeptawszy, Szarego z ludźmi do sieni wprowadził.

Marychna w istocie piękną była wedle wymagań ówczes nych i wyobrażeń o piękności.

Mało co wzrostem nie była równą z Beńkiem, a zbudowaną, jakby zbroję nosić miała.

Sil

na, czerstwa, rumiana, ciemnooka, zręczna, gibka, nie potrze bowała się lękać nikogo, bo nie lada mężczyzna sprostał jej mocy.

Wesołą też była i rozmowną.

Milczącego Floriana wwiodła sama do izby, rada się rozpytać, skąd był i co wiózł, ale Szary, mało czym ją zbywszy, opowiedział się znużonym i na ławę legł, czekając, co mu przyniesie Beńko.

Przeciągnęło się prawie do nocy, nim Gozdawa powrócił, oznajmiając mu, że Trepka nań czeka.

Szli więc na zamek.

Tu już się wszędzie świeciło, bo i królewiczowa powróciła ze swej wycieczki z dziewczętami, i królewicz był na zamku.

O ile mrok dojrzeć dawał, dwór młodego pana wydał się Szaremu wcale różnym od tego, który starego Łoktka otaczał.

W Krakowie, gdy gości miał przyjmować stary pan, naów czas, prawda, nie szczędził niczego i ludzie u dworu wspaniale wyglądali, ale powszedniego czasu skromnie było i ubogo.

Królowa i on nie zapominali, że tułaczami byli i jedli podczas chleb czarny, często łzami polany.

Teraz im też prostota była najmilszą.

Na starość też Łoktek i żona jego, pobożnymi się stając, umyślnie się odzieżą i życiem umartwiali.

Tu zaś nie po staremu wyglądało przy młodym panu.

Służba była z cudzoziemska strojna, obcisłe, pstro, włosy trefione, łańcuchów, kaletek, nożyków, pasków, kutasów na niej podostatkiem.

Starsi dworacy w jedwabiach, a czeladź kręciła się z jakąś swobodą i raźnością, która niewielkiej su rowości i karności dowodziła.

W podsieniach i na gankach niewieścich sukienek kręciło się dużo i śmieszki było słychać wieczorne.

Wesołym był zamek, jakby za najlepszych czasów i jakby mu nic nie zagrażało.

Nekanda Trepka mieszkał niedaleko od komnat królewicza, więc do niego iść musieli aż pod same gmachy pańskie, pełne wesołej młodzieży, światła i woni korzennego jadła i napoju.

Starał się Szary, aby mało go kto widział, a zabawiający się dwór nie bardzo nań uwagę zwracał.

Czekał na nich poważny ów Trepka w komnacie niewiel kiej, po rycersku przybranej w wojenne rynsztunki.


Date: 2015-12-11; view: 638


<== previous page | next page ==>
Po krótkiej walce z sobą wybuchnął wojewoda, nie zważa | Mąż był lat średnich, na którym wojenne rzemiosło poznać było
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.049 sec.)