Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






CZĘŚĆ PIERWSZA: SZKLANE DOMY 6 page

- Ciekawy kanał ! I cóż dalej ?.

- Cały ów kanał leży niżej od poziomu morza, niżej nawet od jego dna przy brzegach, gdzie się od wyrzucanych wciąż piasków poziom dźwignął w górę. Cała ta kombinacja zależała od studium morza w tej jego części. Nasz imiennik przeprowadził pilne badanie morza, gdy tam początkowo defilował po wybrzeżu - a zwłaszcza badanie pewnego silnego prądu przybrzeżnego, który z oceanu poprzez Zund, Kattegat i Skagerrak idzie ku wschodowi. Lewe ramię kanałowej litery U nasz Baryka podstawił niejako pod ów prąd zachodni i wpuścił olbrzymią siłę wodną do wnętrza. Wpuszczał ów prąd zachodni jednym ramieniem kanału, a drugim go wylewał. Olbrzymia siła wodna nagłym pędem przebiegała przez jego kanał. Wzdłuż owego kanału pobudował fabryki, poruszane przez turbiny, ustawione tu i tam na całej długości. Była to po prawdzie jedna wielka fabryka: olbrzymia huta szklana.

- Ty byłeś tam, tata?

Seweryn Baryka odpowiedział po namyśle:

- Oczywiście! Byłem. Szkliłbym ci to tak w żywe oczy, gdybym nie był?

- Ale co to ma wspólnego z „nową cywilizacją”?

- Jakże! Od tego się ta cywilizacja zaczęła.

- Od jednej szklanej huty?

- Tak!

- Jakaś - mam wrażenie - krucha i łatwo tłukąca się cywilizacja.

- Przeciwnie! Najmocniejsza na tym padole z żelaza i betonu.

- Szkło się łatwo tłucze.

- Nie takie szkło! Baryka - nasz imiennik - produkuje szkło belkowe. Za pomocą olbrzymiej siły, którą ma darmo od prądu zachodniego, zwłaszcza wobec wiatrów zachodnich, które tam trwają niemal stale, otrzymuje niezmierną masę popędu elektrycznego, z które- go pomocą topi piasek nadmorski...

- To, oczywiście, jego sekret?

- Sekret. Z olbrzymiej masy płynnej wyciąga gotowe belki, tafle, kliny, zworniki, odlane, a raczej ulane według danego architektonicznego planu. Cały szklany parterowy dom, ze ścianami ściśle dopasowanymi z belek, które się składa na wieniec, a spaja w ciągu godziny, Z podłogą, sufitem i dachem z tafel - oddaje nabywcy gotowe. W domach tego typu, wiejskich, czyli jak się dawniej mówiło, chłopskich, nie ma pieców. Gorąca woda w zimie idzie dokoła ścian, wewnątrz belek, obiegając każdy pokój. Pod sufitem pracują szklane wentylatory normujące pożądane ciepło i wprowadzające do wnętrza zawsze świeże powietrze.

- W lecie musi być w takim domeczku niczym w Baku na rynku podczas kanikuły.



- Mylisz się, niewierny! Tymi samymi wewnętrznymi rurami idzie w lecie woda zimna obiegająca każdy pokój. Woda ochładza ściany, wskutek czego jest w takim domku podczas największego upału jak w bakińskiej naszej piwnicy, tylko bez jej zgnilizny i odoru. Tąż wodą zmywa się stale szklane podłogi, ściany i sufity, szerząc chłód i czystość. Nawet nie wymaga ci to żadnej pracy specjalnej, gdyż rury od- prowadzające zużytą wodę i wszelką nieczystość uchodzą do szklanych kloak, wkopanych opodal w ziemię.

- Jakieś gablotki, do licha, nie ludzkie mieszkania!

- Istne gablotki. Chłop polski, niezbyt, powiedzmy, przepadający za czystością, jak to jest wszędzie na wsi, przy pracy koło krów, koni, kóz i owiec - choćby nie chciał, musi sobie w izbie zaprowadzić, zapuścić - uważasz - czystość, żeby mu snadź w izbie szklanej nie było gorąco. Wciąż mu baba zmywa izbę, ściany, podłogę - a wilgoci ani krzty, bo nie ma co gnić ani pleśnieć, ani śmierdzieć widzialnym czy niewidzialnym brudem, jako że naczynia wszystkie, sprzęty, graty, meble - szklane.

- Oszaleć!

- Oszaleć, ale z zachwytu. Bo te domy komponują artyści. Wielcy artyści. Dzisiaj są ich tam już setki. I powiem ci, nie są to nudziarze, snoby, żebraki, produkujące bzdury i głupstwa, śmieszne cudactwa i małpiarstwa dla znudzonych sobą i nimi bogaczów, lecz ludzie mądrzy, pożyteczni, twórcy świadomi i natchnieni, wypracowujący przedmioty ozdobne, piękne a użyteczne, liczne, wielorakie, genialne a godne jak najszerszego rozmnożenia - dla pracowników, braci swych, dla ludu. Domy są kolorowe, zależnie od natury okolicy, od natchnienia artysty, ale i od upodobania mieszkańców. Są na tle okolic leśnych domy śnieżnie białe, w równinach - różowe, w pagórkach - jasnozielone, z odcieniem fioletu albo koloru nasturcji. Domy te są najwymyślniej, najfantastyczniej, najbogaciej zdobione, według wskazań artystów i upodobań nabywców, bo belkę ściany i taflę dachu można w stanie jej płynnym zabarwić, jak się żywnie podoba. Co tylko bezgraniczna fantazja kolorysty może począć i ujrzeć w boskiej tajemnicy organu oka, w darze niebios, we wzroku - jaka tylko barwa jawi się w przepychu kwiatów na łące pod koniec czerwca, to wszystko, to wszystko ujęte w natchnieniu, sformułowane przez twórczą świadomość, artystyczną mądrość i akty pracowitej woli, zobaczysz w zewnętrznych i wewnętrznych kompozycjach kolorowych chat nowoczesnych polskich chłopów. Są to istne marzenia futurystyczne, ucieleśnione w podatnym i posłusznym szklanym materiale.

- I tyś to widział tam? Takie wsie? Tata!

- Jakże! Całe okolice, powiaty, województwa! Bo to ci poszło jak morowa zaraza, skoro się ludzie zwiedzieli. Któż by chciał mieszkać w próchniejącym, gnijącym i zjedzonym przez grzyby drewnianym chlewie albo w ciupie szerzącej reumatyzmy, gruźlice i szkarlatyny, w murowanym więzieniu cuchnącym wilgocią i myszami, wśród ścian, w które wrosły wszelakie choroby? Szklane domy kosztują niezmiernie tanio, gdyż przecie przy ich budowie nie ma mularzów, cieślów, stolarzy i gonciarzy. Sam materiał jeno, transport na miejsce i dwu, trzech monterów. Sam dom - bez robót ziemnych - buduje się w ciągu trzech, czterech dni. Jest to bowiem tylko składanie części dopasowanych w fabryce. Materiał, nawet z wynagrodzeniem artystów, nie kosztuje nad morzem drożej niż na miejscu drzewo budulcowe. Nie mówię już o cegle, wapnie i płacy robotnika, strajkującego wciąż z racji rosnącej drożyzny

- A w fabryce tego naszego kuzynka już nie strajkują?

- Nie. Fabryka jest kooperatywną własnością pracowników, techników i artystów. Sam ów Baryka zakłada wciąż nowe turbiny, buduje huty i idzie dalej. Taka jest wola jego geniuszu.

- Dokądże on tak idzie dalej?

- Do swoich odległych celów. Teraz wieś polska jeszcze nie jest dobrze zabudowana. Każdy domek szklany jeszcze się w zimie ogrzewa, a w lecie oziębia przy pomocy swego własnego, indywidualnego kotła i własnej kuchni, przypartej do budynku. Już teraz bardzo mała ilość paliwa ogrzewa kocioł, rozprowadza rurami ciepło i tworzy z małego domu wiejskiego pewien rodzaj termosu, który trzyma własne ciepło. Ale to nie jest ideał. Każda wieś powinna mieć wspólną ogrzewalnię i wspólną chłodniç. Do tego jednak potrzebna jest powszechna elektryfikacja kraju. To samo stosuje się do pompowania wody. Dziś zużytkowuje się domowe studzienki, nieraz zabrudzone i źle urządzone.

Jednak wzrost spożycia i użycia w domach wody przegotowanej już dziś wpłynął na zmniejszenie chorób zaraźliwych.

- Czy już koniec?

- Jeszcze nie, mój synku. Skoro rzeka Wisła w całej swojej długości i ze wszystkimi dopływami toczyć się poczęła poprzez państwo narodowe polskie, Baryka zużył bieg jej wód tak samo jak słony prąd morski, z zachodu zdążający ku wschodowi. Począł ujmować wielką rzekę w szklane łożysko. W jednej z hut nad morzem wytwarza materiał specjalny. Kolosalne tafle klinowate, wielkiej grubości, ostro zakończone, wpierające się jedna w drugą fugami na moc wieczną i niezwalczoną dla żadnej siły, zmocowane hakami i klinami szklanymi, wsparte o tylne podpory, zapuszcza w piaszczyste lub poszarpane wybrzeża. Ścieśnia rozległą i rozlewną rzekę w dwakroć węższy strumień wodny. Mechanizm tworzenia ściany szklanej jest prosty, prawie pierwotny i niemal ciesielski. Robota wbijana w dno na ogromną głębokość tafli klinowych, u dołu ostrych jak brzytwa a grubiejących aż do bryłowatości fortecznego muru - jest szybka nad wszelkie słowo. Na przestrzeni, która z obu brzegów już ujęta została w śliskie łożysko, zniweczone zostały wylewy i zatory, gdyż szybkość pędzącej tam wody unosi krę, a specjalny mechanizm niszczy jej wszechwładne zamarzanie.

- Rzeka ta nie zamarza?

- Owszem, zamarza, lecz inżynier Baryka nad jej zamarzaniem i odmarzaniem w łożysku Szklanym zupełnie panuje. Wody, ujęte w ciasne łożysko, zimą i latem pracują. Obracają szeregi turbin, a będą wkrótce obracać tysiąc tysięcy. Niezmierzona siła elektryczna zastąpiła siłę koni i wołów. W całym dorzeczu już opanowanym pracują pługi i wszelakie narzędzia rolne popędzane elektrycznie. Już dziś na tych obszarach drzewo staje się rzeczą nietykalną, świętą, a szlachetnemu zwierzęciu zwraca się jego godność - Apisa i czarnego rumaka Swarożyca.

- Godność wołu idącego do szlachtuza w celu przemienienia Się na godne bifsztyki.

- Niekoniecznie. W nowej cywilizacji niekoniecznie będzie się pożerało mięso starszych naszych braci w Darwinie. Chłopom polskim nie przyjdzie to z trudnością, nie będą oni ponosili żadnego wyrzeczenia się, gdyż dziś prawie wcale mięsa nie jadają. Rzadko kiedy, jedynie bodaj na tak zwane godne święta. Jeżeli się odejmie od nich dzisiejsze zaraźliwe choroby, brud i złe powietrze chlewów mieszkalnych, to będą oni rasą najzdrowszą na ziemi. Przy zmniejszeniu okropnej ich pracy na roli - tym mniej będą potrzebowali jeść mięsa.

- Marzenia! Marzenia!

- Marzenia, o młody rewolucjonisto? Mówmy o nowych wsiach szklanych. Już się one nie palą, a i piorun w nie nie bije. Chaty w niektórych osiedlach połączone już są szklanymi chodnikami. Obszerne gromadzkie szklane obory i gromadzkie chlewy dają możność rozwinięcia nowych przemysłów mlecznych, kooperatywnej hodowli świń. Znika cuchnąca obórka dla każdej chorej na gruźlicę krowiny i znika dwakroć bardziej cuchnący chlewik dla brudnej świnki, mającej na sobie i w sobie miliony zarazków chorobotwórczych. Odpadkami mlecznymi karmią tam świnie i wyhodowują je, a w masarniach wiejskich przerabiają na znakomite szynki i kiełbasy.

- Ci sami wegetarianie czy jacyś inni, mięsożerni?

- Inni, specjaliści, majstrowie w tej świńskiej idei i idylli.

- Można by więc tę nową lechicką cywilizację nazywać nie tyle szklaną, ile świńską.

- Dlaczego, synku? Nie jest ona ufundowana jedynie na poczciwych świnkach. Szkło tam gra główną rolę. Reforma rolna, którą właśnie tam przedsiębiorą i rozważają, chociażby jak najbiedniej wypadła, nie będzie papierową, teoretyczną, niezniszczalną, lecz rzeczywistą i skuteczną. Rozciągnie ona nowe szklane domy, rozrzuci je po szerokich pustkach, ugorach, polach, lasach dawnych latyfundiów. Trudniej będzie o światło i siłę elektryczną. Ale tego światła i tej siły będzie z miesiąca na miesiąc przybywać w miarę obwałowania szklanym murem rzeki Wisły. Siły i światła będzie taki ogrom, iż ono wszędzie dosięgnie. Zobaczymy wnet narzędzia do orki, siewu, żniwa i omłotu, poruszane przez tę moc błogosławioną.

- Ano - zobaczymy.

- A cóż powiesz o szkołach szklanych! O kościołach zakwitających na wzgórzach, według marzenia i skinienia artystów, w formach tak pięknych, iż wobec nich zagaśnie i zblednie wszystko, co dotąd było.

- Jakoś ta cała cywilizacja idzie u ciebie, ojcze, sposobem cokolwiek fajerwerkowym.

- Wielkie wynalazki, a raczej niespodziane odkrycia, uchylenie tego, co dotąd było obok nas, lecz było zakryte - stwarzają to, że po ich zastosowaniu i spożytkowaniu wszystko idzie sposobem fajerwerkowym. Któż by pięćdziesiąt lat temu uwierzył, że można konia wyścigowego wsadzić na aeroplan i przewieźć go pod obłokami, a nawet nad obłokami z Paryża do Antwerpii? Tak to owoc fantazji poety Ariosta, koń hipogryf, lata w rzeczywistości nad obłokami. Toteż stare miasta, te straszne zmory starej cywilizacji, będą zanikać, będą stawały się zabytkami muzealnymi, siedliskiem banków, sklepów, składów, magazynami krajów, składami towarów - a powstaną nowe miasta- ogrody, miasta- siedziby, wśród pól, lasów, wzgórz rozciągnięte, rozwleczone po okolicach, wzdłuż linii elektrycznych kolei i tramwajów.

- Tak, tak...

- Mój synku! Domy robotnicze pod Warszawą, które Baryka planuje - a miałem szczęście widzieć te plany - są wygodniejsze, zdrowsze, czyściejsze, piękniejsze od najwyszukańszych pałaców arystokracji, od will bogaczów amerykańskich, a lepsze od siedlisk królów. Dwa pokoje, lecz dwa pokoje najczystsze, najzdrowsze, najładniejsze, czyż to nie szczyt marzeń dla samotnego człowieka?

- Wydaje mi się, że cokolwieczek za dużo tam ma być czystości. Przydałoby się cokolwiek brudnej zakwaski. Co zaś do wyż wzmiankowanych burżujów tudzież ci-devant królów, to wolą oni, jak sądzę, mieszkać po staremu. Wolą taki, dajmy na to, apartamencik, jaki my niegdyś zajmowaliśmy w Baku - co, tatku? - jak my ongi w Baku - pięć, sześć pokojów, choćby tam już - niech będzie! - kamiennych, niż te szklanki ciągle opłukiwane w wodzie.

- Nigdy! Przenigdy! Okazuje się przecie, właśnie wskutek i wobec wynalazku naszego Baryki, że wyrazem bogactwa nie jest pieniądz ani nagromadzenie wartości realnych, drogocennych przedmiotów i rzadkich fatałachów, tylko - zdrowie. Najbogatszy bankier, jaśnie wielmożny magnat, przejadłszy apetyt, przepiwszy możność pragnienia, zrujnowawszy zdrowie nerwów nadużyciami, słyszy od lekarza radę: trzeba, żeby jaśnie wielmożny pan zamieszkał na wsi, chodził w zgrzebnej bieliźnie, bez kapelusza i butów, żeby dostojny smakosz jadł chleb razowy, kaszę, rzepę, rzodkiew, pogryzał czosnek - wystrzegał się jak ognia wina, alkoholów, kawy, herbaty, frykasów - żeby rozkazodawca robotników pracował w ogródku - na słońcu - motyką, rydlem, widłami, cepami - żeby noktambulista, z dnia czyniący noc, wstawał wraz z ptactwem i szedł spać z kurami... Cóż to oznacza? Oto zdrowie - apetyt i pragnienie, twardy sen po ciężkiej pracy fizycznej - stało się jedynym bogactwem bogacza. A zdrowie zupełne da, zabezpieczy i podtrzyma właśnie dom szklany. Higiena, wygoda, absolutna czystość. Praca, spokój, zadowolenie wewnętrzne, wesołość. Do takiego schronienia przed srogością natury i jej strasznymi jadami, dla uzyskania i zabezpieczenia zdrowia fizycznego i duchowego - będą dążyć właśnie burżuje. Boję się, że oni to rozwiną tak wielkie zapotrzebowanie szklanych domów, iż dla biedaków nie starczy. Na szczęście...

- Nie ma strachu! Zbadają oni tę rzecz dobrze, bo przecie burżuje są najsprytniejsi, pomimo iż jako klasa są już do niczego. Jeżeli tam zwąchają swój interes, zafundują sobie u naszego kuzynka Baryki wille i pałace, jakich rzeczywiście oko nie widziało.

- Na szczęście on nie chce stawiać nic innego w miastach i na wsiach, oprócz domów robotniczych, szpitali, muzeów, domów dla pracującej inteligencji, dla przeciętnych, szarych ludzi, dla zmęczonych dzisiejszą walką.

- Filantrop to jakiś. Dobrodziej. Dopóki łotrostwo kradzieży dawnych bogactw nie jest wygubione na całym świecie, zamęczy on się, biedaczysko. Łotra w ludzkości trzeba najprzód wygubić, a dopiero później budować normalne życie.

- Któż to wie, kto wśród nas jest łotr, a kto sprawiedliwy.

- To wiadomo aż nadto dobrze. Łotra w człowieku trzeba siłą wydusić, a gdy się nie poddaje - zabić!

- Nie zabijaj! Syneczku! Nie zabijaj!

- Złe na świecie trzeba zabijać. Zabijamy padalce, żmije, wilki,

- Najprzód nie bardzo dobrze wiemy, co jest złe, a co na pewno dobre. Potem - jedyne, co z zabijania wynika, to zbrodnia zabójstwa. Zabijanie jest zgoła niepotrzebne. Szkoda na to czasu i zdrowia duszy ludzkiej. Wystarcza najzupełniej budowanie życia nowego. Budować od nowa, od samego początku, od gliny ziemnej i głęboko płynącej, ziemnej, czystej wody.

- Już mi to i mama po siedlecku klarowała. Nic, starzy, nie rozumiecie.

- Rozumiemy, tylko nie ograniczamy się do tego jednego rozumienia. Oto tamten wziął garść piasku, którym wszyscy pogardzali, tchnął weń myśl swoją i na wzór Boga rzekł: „uczynię z tej garści piasku świat nowych zjawisk. Rewolucją istotną i jedyną jest wynalazek. Rewolucją fałszywą jest wydzieranie przemocą rzeczy przez innych zrobionych”.

- Ależ posiadanych, nie zrobionych! Posiadanych bezprawnie.

- A czyż ci, co z pałacu wypędzają magnata i zabierają ten pałac w swoje władanie, zrobili ten pałac?

- Zabierają ten pałac we wspólne, powszechne władanie.

- „Powszechne władanie”, a w zrabowanych pałacach mieszkają nowi panowie, komisarze, dyplomaci, naczelnicy i w ogóle nowi władcy, nowi uzurpatorowie. Lud po staremu mieszka w chałupach, po staremu cuchnących, w norach miejskich i jamach nędzarskich.

- Jeszcze nie jest przeprowadzona likwidacja starego łotrostwa. Jeszcze toczy się walka.

- Ta walka będzie się toczyć bardzo długo. Zbawiciel świata w kazaniu na górze nauczył świat, że nawet złemu oczywistemu nie należy przeciwić się siłą.

- O, to - to! Stare gadaniny. Jeżeli spostrzegę, że ktoś wobec mnie dziecko sprzedaje do rozpusty albo je uczy rozpusty - jeżeli widzę, że drugi rabuje dobro przez tysiące ludzi wypracowane - to ja mam się temu nie sprzeciwić?

- Sprzeciw, zakaz, kara! Nie jest to celowe, nie jest skuteczne, a zacieśnione do jednego zjawiska. Tworzeniem nowych wartości i rozmnażaniem nowego dobra trzeba wyniszczać w ludziach samą zawiść i samą nienawiść. Można wypracować takie warunki pracy i mieszkania, iż nie będzie o co się nienawidzić i mordować. Doprawdy - śmieszny to jest przewrót, który magnatów strąca z pałaców do piwnic, a mieszkańców piwnic wprowadza do pałaców. Jest to praw- dziwie robota i dom szalonych. Takie jest moje przeświadczenie.

- Moje jest inne. Zupełnie inne!

- Toteż nie mówmy już o tym. Po cóż mamy mówić próżne słowa zapewnień i zaprzeczeń. Ja nie będę ci już przeczył. A ty w zamian bądź łaskaw wzbogacić zapas swych wiadomości o jeden szczegół. Widziałem szkołę wiejską zbudowaną według nowych planów. Były tam sale tak piękne, że każde dziecko biegło do nich z najżywszą uciechą. Były tam zimne i ciepłe kąpiele, kuchnia, jadłodajnia, izba koncertowa i kinematograficzna...

- Nowoczesne termy . . .

- Już dziś matki - na wspomnienie imienia tego swego monarchy, który skinieniami geniuszu przebudowuje świat na siedlisko dobra, a im, matkom, zdejmuje z ramion i piersi ciężar, sam go biorąc w swe ramiona - mówią w pokorze: „Błogosławiony żywot, który cię nosił, i piersi, któreś ssał...”

 

 

Nadzwyczajnie długo trwała podróż do Moskwy. Ale nareszcie i ta podróż skończyła się. Pociąg dowlókł się do przedmieść historycznego miasta. Nie ono jednak było celem wyprawy, więc trzeba było zmienić role i odzież. Trudno było udawać rosyjskich robotników wybierając się w drogę do Polski. Toteż Barykowie, ojciec i syn, przedzierzgnęli się w Moskwie na zwykłych „inteligentów” obcokrajowców, polskich „optantów”.

Znakomicie w tym przeobrażeniu się pomogła im walizka, która cierpliwie na właścicieli czekała w mieszkaniu Bogumiła Jastruna. Ów Jastrun niemało miał z nią kłopotu: przenosząc się z miejsca na miejsce, musiał dźwigać i pielęgnować cudze rzeczy. Jednak dochował depozyt w całości. Ojciec i syn znaleźli w walizce nie tylko bieliznę i ubranie dla siebie, ale i dla cnotliwego Jastruna nadało się nieco bielizny. Cóż zaś mówić o mydle, przyborach i lekach, które wydawały się być zesłanymi z nieba! Na dnie spoczywała książeczka oprawna w skórę, z misternie wyciskanymi narożnikami, świadcząca zawsze jednako o dziadku Kalikście.

Cezary, tak spragniony widoku Moskwy nieznanej i jej bolszewickich porządków, był wzruszony i przejęty, gdy wdziewał bieliznę, od tyla czasów nie widzianą przezeń, i odzież pasującą do człowieka jak jego własna skóra. Obadwaj z ojcem byli rozradowani i dumni ze siebie, jakby każdy z nich pawia z rozłożonym ogonem połknął i nosił w sobie po ulicach i placach. Przechadzali się po mieście i przyglądali różnym jego dziwom.

Pan Jastrun nie radził jednak po próżnicy łazić i w ogóle siedzieć w tej „białokamiennej” stolicy różnych carów. Jeść nie było co, a w kuchniach publicznych wymagano legitymacji dokładnych z wykonanej pracy. Czekali też w Moskwie tylko do chwili uzyskania przydziału do esze1onu, czyli pociągu wiozącego różnych rozbitków do granic polskich. Uzyskawszy niezbędne papiery, wtłoczeni zostali do pociągu, który był nabity do ostatniego miejsca, gdyż idąc z dala zabierał po drodze Polaków Bóg wie skąd, z gór, znad mórz i ze stepów. Dla dwu ludzi znalazło się jeszcze miejsce. Walizkę z wielkim już trudem wtaszczyli ze sobą. Pociąg ów dążył do Charkowa. Tam była jego meta. Wszyscy podróżni mieli w Charkowie czekać na inny pociąg, który miał tam dopiero nadejść po pewnym czasie. Pojechali. O ile podróż od wybrzeży Kaspijskiego Morza była długa i ciężka, to ta z Moskwy do Charkowa była już istną torturą. Wozy były naładowane ludźmi, którzy wieźli ze sobą i na sobie całkowity nieraz dorobek długiego życia. Wiedział o tym maszynista prowadzący ów pociąg Toteż tu albo tam, w mieście lub u jego przedmieść. a nieraz w najszczerszym polu pociąg stawał i stał niewzruszenie. Stał godzinę, dwie, pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia. Pasażerowie błagali maszynistę, żeby jechał - przewodnik, który był poniekąd władzą nad reemigrantami, wchodził z nim w pertraktacje. Maszynista oświadczał sucho, że musi w swej lokomotywie zrobić pewien remontik. Robił zaś ów remontik dopóty, dopóki przewodnik lub ktoś inny z podróżnych nie obszedł pociągu i nie zebrał składki na szybszą reparację maszyny. Kto miał walory mające jakieś znaczenie, dawał walory. Kto nie posiadał walorów, mógł dawać przedmioty wartościowe, pierścionki, obrączki, dewizki, nawet zegarki, nawet buty i surduty. Pod tym względem wszechwładza kolejowa rządziła się wielką wyrozumiałością i nie robiła żadnych szykan: buty - dobrze, surdut - niech będzie i surdut! Skoro zebrała się suma przedmiotów czy pieniędzy zaspokajająca ambicje maszynisty, nie obraźliwa dla jego godności osobistej, remontik dobiegał do końca. Pociąg gwizdał, sapał, ruszał z miejsca, turkotał raz prędzej, drugi raz wolniej, posuwał się po szynach aż do następnego tajemniczego punktu w polu lub w mieścinie. Zapytywano, czy to znowu remontik, i jeżeli dawała się słyszeć odpowiedź potwierdzająca, zabiera- no się do gromadzenia nowej składki w walorach i przedmiotach. Im bliżej było upragnionego Charkowa, tym lokomotywa więcej i częściej wymagała niezbędnych poprawek i dłużej trwały postoje. Zapasy wyczerpywały się i psuły, zimno dokuczało, jęczeli chorzy, płakały dzieci, ludzie popadali w tępe odrętwienie lub w nerwowy niepokój, a poczciwy maszynista ćmił swego papierosika siedząc na stopniach maszyny, patrzał w przestwór i zaunywno pośpiewywał jedną z pięknych piosenek ludowych.


Date: 2015-12-11; view: 652


<== previous page | next page ==>
CZĘŚĆ PIERWSZA: SZKLANE DOMY 5 page | CZĘŚĆ PIERWSZA: SZKLANE DOMY 7 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.016 sec.)