Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Akt pierwszy

 

Obszerna izba w starym murowanym domu. Dom ten był niegdyś karczmą-zajazdem. Tu zbierali się podróżni. Mogli się ogrzać (wielki komin); mogli zjeść (dotychczas stoi lada i kredens — widać resztki szkła i porcelany); mogli w tym domu przenocować — (do pokojów gościnnych wchodzi się po wewnętrznych schodach na piętro).

Izba ma dwa okna; jedno wielkie, „weneckie", przez które widać plynącą nie opodal rzekę, przez okno drugie widać drogę. Jedno wejście ze dworu, drugie do kuchni, trzecie do jednej z izb na parterze. Znać pewną solidność i zamożność w budowie i urządzeniu, a zarazem — opuszczenie. Ściany zadymione, zacieki, tu i ówdzie opadł kawał tynku. Na jednej ze ścian stary poczerniały obrazek, na innej rysunek zrobiony przygodnie wprost na murze; kareta, cztery konie. Obecnie izba ta służy jako jadalnia, świetlica i pokój do pracy mieszkańńów tego domu. Jest nawet prowizoryczną pracownią architekta: pod wielkim oknem stoi stół, na którym, leżą papiery, linia, ekierki, cyrkle.

Oświetlenie staroświeckiej latarni architektowi nie wystarcza: zawiesił na ścianie w pobliżu stołu dwa kuchenne kinkieciki i postawił na stole lampę naftową.

Wieczór. Słychać wiatr i ulewny deszcz. Tomasz kreśli. Janek przygląda się pracy Tomasza z uśmiechem.

Marysia dorzuca drew do ognia.

 

TOMASZ oderwawszy się na chwilę od pracy No, cóż? Podoba ci się ta robota?

JANEK Albo to robota?

TOMASZ A jakże to nazwać? Robota. Praca,

JANEK Jaka tam praca,..

TOMASZ Masz ci... Przecież nie siedzę z założonymi rękami."

JANEK Jakie to tam ręce.

TOMASZ Jak to „jakie". Widzisz jakie. Ludzkie.

JANEK Jakie one tam ludzkie.

TOMASZ Nie ludzkie?

JANEK Pańskie.

TOMASZ Ach, tak? Pańskie, powiadasz.., znów zaczyna kreślić

JANEK Kto pracuje — ten ma inne ręce.

TOMASZ Zrozum, człowieku, że jak pracuje się tymi narzędziami, a nie kosą albo wiosłem, można mieć ręce gładsze niż twoje.

JANEK Albo to praca?

TOMASZ zrezygnował Wiesz co?... Napchaj parę papierosóów. Daj mnie i sam zapal. Kreśli. Janek bierze pudełko z tytoniem i napycha do gilz.

MARYSIA cerując teraz bieliznę Jak brat mówi, że pracuje — to pewno pracuje... Czemu się sprzeczasz?

JANEK Ja się nie sprzeczam, tylko jak ktoś jest panem, to przecież nie będzie pracował.

TOMASZ nie odrywając się od pracy O... zdaje się, że i ty, Marysiu, nie jesteś taka pewna, czy ja pracuję.



MARYSIA Ja się na tym nie znam... Brat mówi, że z tych jego rysunków — to będzie dom...

JANEK Cieśla to się przy tym domu napracuje.

TOMASZ Cieśla... (westchnął — po chwili) Ale leje, co?

MARYSIA Już trzeci dzień taki deszcz. W kuchni tak zacieka, że woda stoi na podłodze.

JANEK Gont spróchniał, to i zacieka.

TOMASZ A czemu nie załatasz?

JANEK W jednym miejscu się załata, a w drugim będzie ciekło.

TOMASZ To trzeba i w drugim miejscu łatać.

JANEK Zanimby we wszystkich miejscach załatał, to i deszcz przestanie padać.

TOMASZ do siebie, przyglądając się pracy Zapewne... po co łatać... po co łatać... Milczenie.

MARYSIA Ojciec powiedział, że po tych deszczach będzie nagle duży mróz.

JANEK Ano to i będzie duży mróz. Jak nasz pan powie, to zawsze jest tak, jak nasz pan powie. Przeszłego roku nasz pan spojrzał tylko na kretowiska i powiada: „Będzie lekka zima".

TOMASZ No i co? Była lekka?

JANEK Musiała być lekka, bo tak nasz pan powiedział, że będzie lekka.

MARYSIA O... ojciec się nie pomyli.

TOMASZ Czy ojciec jeszcze śpi?

JANEK A co ma robić? Śpi. Roboty teraz żadnej nie ma, to i śpi. (spojrzawszy na okno) Jakieś światła... Ktoś idzie.

MARYSIA spojrzała pytająco. Tomasz przerwał pracę — patrzy.

TOMASZ A, rzeczywiście... O, do licha... potrzebni mi teraz obcy ludzie. Silne pukanie.

JANEK Kto tam?

Słychać głos kobiecy: „Proszę otworzyć, swoi..."

TOMASZ pod silnym wrażeniem Otwórz!

Janek uchylił drzwi. Wchodzi Helena, za nią Szofer.

TOMASZ zdumiony, niemal przerażony. Helena!

HELENA wesoło Ja! Nie dotykaj mnie, bo zatoniesz! Przede wszystkim pomóżcie mi zdjąć płaszcz.

TOMASZ Skąd? Co? Jak?

HELENA Zaraz, zaraz! Teraz możemy się pocałować. Całuje Tomasza ściągajcie mi kalosze. Siada — Tomasz i Janek ściągają gumowe zabłocone buty-kalosze. Szofer postawił dwie walizki, gasi przypiętą do guzika latarkę elektryczną.

TOMASZ Gdzieś ty chodziła? No, chyba przyjechałaś? Nie rozumiem.

HELENA O wszystkim się dowiesz... Ale przede wszystkim: macie tu jakie konie?

TOMASZ Konie?

HELENA Konie potrzebne, aby ciągnęŁy samochód.

TOMASZ Konie do samochodu? A gdzież samochód?

HELENA Ugrzązł w glinie zaraz za mostem.

TOMASZ To aż od mostu szłaś pieszo?

SZOFER W żaden sposób nie mogliśmy dalej jechać.

TOMASZ Koni tu nie ma.

JANEK Koni tu nie ma.

HELENA Może paru ludzi?

JANEK Człowiek to tylko tu jest jeden.

HELENA Jeden?

JANEK Tylko ja.

HELENA No, ja tu widzę więcej ludzi! Jakbyśmy się tak wszyscy zebrali, to może byśmy i...

SZOFER Ja pójdę do maszyny ł tam przenocuję... Trzeba czekać do rana. Tylko czy ja trafię?

TOMASZ Janek pana przeprowadzi. Weź latarkę! Ale trzeba, żeby pan coś zjadł.

SZOFER Dziękuję bardzo, tam mam swoje zapasy. Pójdziemy, bo jeszcze kto tam najedzie, zawadzi i maszynę rozwali.

JANEK zapalił dużą latarnię Ano, to pójdziemy.

HELENA Więc jutro postara się pan gdzieś we wsi o pomoc i niech pan natychmiast wraca. Ojciec prosił, żeby koniecznie odesłać samochód, bo gdzieś ma jechać.

SZOFER Niech pani będzie spokojna, może jeszcze dziś się stąd wydostanę. Do widzenia.

HELENA — Tomasz Do widzenia.

Szofer i Janek wychodzą.

HELENA Niech pan w domu powie, że wszystko jak najlepiej. Doskonale dojechałam. Wrócę koleją.

SZOFER Dobrze. Dobranoc.

TOMASZ Marysiu kochana! Pójdź do kuchni, przygotuj coś do zjedzenia. widząc, że Helena zwróciła teraz uwagę na Marysię To moja siostra.

HELENA Siostra! A ja — narzeczona! (całuje serdecznie Marysię) No, poznamy się i pewno polubimy! Marysia wychodzi.

TOMASZ Teraz opowiadaj!

HELENA Zaraz! Od czego zacząć? Przede wszystkim, jak się ma twój ojciec?

TOMASZ Dziękuję. Już zdrów.

HELENA Czy to rzeczywiście była groźna choroba?

TOMASZ O, tak.

HELENA podszedłszy do stołu z projektami Co to? Jeszcze nie wysłałeś?

TOMASZ Kończę.

HELENA Nie zdążysz!

TOMASZ Zdążę. Obliczyłem, co do godziny. Wyślę wprawdzie na ostatnią chwilę, ale zdążę.

HELENA Musisz wysłać na termin! Dopilnuję. Ale przecież dziś już dwunasty. Piętnastego grudnia praca musi być na miejscu.

TOMASZ Piętnastego musi być przyłożona pieczęć pocztowa. Wtedy sąd konkursowy nawet parodniowe opóźnienie uwzględni. Ale piętnastego to już termin ostateczny.

HELENA Ach, tak na ostatnią chwilę...

TOMASZ Ano, nie mogłem inaczej. Sama wiesz o tym, jaką miałem przeszkodę. Ale zobaczysz — zdążę. Opowiedz teraz o swojej podróży. Nie spodziewałem się, że dziś wieczorem będziemy razem.

HELENA Cóż tu mówić o podróży? Jedna tylko przygoda, i to nienadzwyczajna. Jechało się i nagle — stanęło.

TOMASZ Ale, że się chciało jechać aż tu...

HELENA Aż tu! To dobre. Od czasu kiedyś nagle wyjechał do chorego ojca, dostałam od ciebie tylko jedną kartkę z wiadomością. Ponieważ przez parę tygodni nie mogłam się doczekać drugiej kartki — więc wsiadłam do samochodu i przyjechałam dowiedzieć się, co u pana szanownego słychać. Czy pan szanowny niezadowolony?

TOMASZ Oczywiście, że się cieszę... Postanowiłem sobie, że tutaj już pracę dokończę i dlatego nie wracałem. Pracownia trochę prymitywna, ale znośna. Okna duże, wieczorem ze światłem gorzej, ale daję sobie jakoś radę. Za parę dni miałem wrócić. Cieszę się, że cię widzę, ale...

HELENA Ale co?

TOMASZ Ale... za parę dni i tak bym cię zobaczył.

HELENA wesoło No... nie powiem, żebyś był bardzo gościnny!

TOMASZ Właśnie, z tą gościnnością... W hotelu o takich wygodach, jakie są tutaj, jesteś pewno pierwszy raz w życiu.

HELENA Przede wszystkim to nie hotel, a twój dom rodzinny. „W byle chatce, aby z nimi" Już drugie przysłowie cytuję, bo jak szłam tutaj, to powiedziałam sobie: „Nie ma złej drogi do swej niebogi",

TOMASZ O, właśnie! Takimi powiedzonkami człowiek się zwykle pociesza, gdy jest źle. Nawet w ostatniej chwili, gdy wszystko stracone, mówi...

HELENA „Raz kozie śmierć!"

TOMASZ Tak.

HELENA Ech, wcale mi nie jest źle! (rozgląda się) Więc to jest dom, w którym się urodziłeś... Wspominałeś mi kiedyś o tym... Ale to oryginalne mieszkanie... Ciekawe...

TOMASZ No, moja uczennico, studentko architektury... powinnaś mniej więcej zorientować się, co ta izba sobą przedstawia.

HELENA To jakby jakiś stary zajazd — nie zajazd...

TOMASZ Doskonale. Tak, to jest tak zwany „przewóz". Właściwie — był. Niegdyś, kiedy nie było tu w pobliżu mostu.

HELENA Tego mostu drewnianego, po którym tu jechałam?

TOMASZ Tak, tego... Otóż kiedy nie było jeszcze mostu, przyjeżdżało tu dużo ludzi, aby się przeprawić na drugi brzeg do miasta. Ojciec mój miał łódki, promy — był tu duży ruch. A tu w tym domu często stawali i nocowali podróżni. Teraz to wszystko stoi bezczynnie.

HELENA w zamyśleniu I jakby drzemie pod pajęczyną... Tak... ciekawy dom... Hm... zajazd... przewóz... (weselej) Tu jest nawet coś romantycznego. Może tu nawet straszy?!

TOMASZ Ano — tak dla całości — powinno tu i straszyć... Mnie nie straszyło. Może wypędzam stąd duchy projektami nowoczesnych gmachów. Mam wrażenie, że nie lubią duchy żelaza i betonu, płaskich dachów, gdzie nie ma porządnego strychu, pełnego zakamarków... Chociaż... chodzą tu za mną jakieś postacie, widziane w dzieciństwie... Zapełniają czasem sobą ten dom...

HELENA Ci ludzie, co przyjeżdżali tu, kiedy jeszcze nie było mostu?

TOMASZ Tak. (w zamyśleniu, na wpół do siebie) I ta hrabina...

HELENA Hrabina?

TOMASZ ocknął się Zobacz tu na ścianie rysunek.

HELENA A prawda, jaki rysunek? Wiesz — świetny! Pędzi kareta, cztery konie... Któż to rysował!

TOMASZ Widocznie jakiś przejezdny artysta. Uchwycił chwilę, gdy tu przyjeżdżała piękna, bogata pani, aby przeprawić się na drugi brzeg. Gdy przyjeżdżała ta piękna, bogata pani, pamiętam, w tym domu był wielki ruch. „Hrabina jedzie" — wołał, kto pierwszy zobaczył...

HELENA To było dawno...

TOMASZ Za moich dziecinnych lat... (ciszej, na wpół do siebie) Most jest, a ona przyjeżdża i teraz do przewozu...

HELENA Przyjeżdża?

TOMASZ uśmiechnął się Przyjeżdża... bo kiedy tu siedziałem przy chorym ojcu, ojciec w gorączce wołał: „Szykujcie prom, hrabina jedzie!"

HELENA słuchając i skupiając myśli Zauważyłam coś ciekawego: jestem tu nie dłużej niż kwadrans, a kilka razy zostało powiedziane słowo: most. O czymkolwiek zaczniemy mówić, zawsze... wjedziemy na most.

TOMASZ spojrzał bystro na Helenę O! jesteś spostrzegawcza i wrażliwa. Wyczułaś, że w tym domu... Jeżeli już była wzmianka o duchach — to można powiedzieć, że w tym domu przebywa... duch mostu. HELENA Duch mostu?

TOMASZ Tak to bezwiednie nazwałem... Troszkę z przesadą... Naprawdę, rzecz prosta, nie mająca nic tajemniczego, nic mistycznego, (po chwili) Dzieci nawet wiedzą o tym, jak kolej żelazna odbiera chleb woźnicom, fabryka obuwia — szewcom, telefon — posłańcom, nie będę wyliczał dalej — rzeczy znane. Niejeden nad tym westchnął, niejeden powiedział: tak być musi. Ta sama historia i tutaj: most zabił prom i łódkę. Ojciec mój był to człowiek zamożny — teraz zbiedniał. Od czasu zbudowania mostu stał się ponury, przykry, zdziwaczał. Jako chłopiec dziewięcioletni uciekłem stąd w świat. Nie mogłem przebywać w tej ponurej atmosferze.

HELENA A dawno stanął ten most?

TOMASZ O, już ze dwadzieścia lat temu.

HELENA No, więc już ojciec chyba pogodził się z losem?

TOMASZ Nie.

HELENA Nie? Do tej pory?

TOMASZ Ano nie... Przyjechałem tu kiedyś jako siedemnastoletni chłopak. Jako taki uczniak-mądrala zadeklamowałem ojcu, że most to postęp, że dobro ogółu, że sprawy jednostki powinny się podporządkować, pamiętam, tak się wyraziłem: „podporządkować" sprawom ogólnym i tak dalej, i tak dalej... Wówczas ojciec to wszystko wysłuchał ł...

HELENA I co?

TOMASZ I powiedział, żem dureń.

HELENA Tylko tyle?

TOMASZ Wystarczyło, żeby się obrazić. Obraziłem się, znów poszedłem w świat... Kiedy zjawiłem się teraz, zastałem ojca w gorączce. Z tego, co mówił w gorączce, wywnioskowałem, że dotychczas trapi go, gnębi ten most.

HELENA w zamyśleniu Ciekawe...

TOMASZ Ciekawe?... Czy ja wiem, czy ciekawe... Być może dla ciebie to wszystko ciekawsze... A jeżeli tak, to ci jeszcze powiem — że ta tragedia mego ojca — czyli ten most — to nie tylko pieniądz, nie tylko — chciwość... Nie. Może i ambicja, że ma już mniejsze znaczenie niż dawniej — on, pan na przewozie, no i... (po chwili) Kiedy już jesteś ciekawa... poznałaś niedawno Marysię, prawda?

HELENA Bardzo miło wygląda.

TOMASZ To moja siostra przyrodnia.

HELENA Ach, tak? Nie rodzona. Nigdy nie wspominałeś mi o tym.

TOMASZ W ogóle bardzo mało wspominałem ci o mojej rodzinie.

HELENA To prawda.

TOMASZ Ojciec mój miał drugą żonę. Piękna kobieta — zdaje się, że kochał ją bardzo. Kiedy ojciec mój zbiedniał, rzuciła wszystkich, nawet własną córkę, i poszła do drugiego. I właśnie do takiego, który dzięki temu, że stanął most, nagle się zbogacił. I tego także, zdaje się, ojciec przeboleć nie może.

HELENA Tak?

TOMASZ O, widzę, że cię to w tej chwili bardziej zainteresowało.

HELENA Ano... jeżeli tu w grę wchodzi miłość... Być może, że tak bezwiednie „nadstawiłam ucha". Słucham, mów dalej.

TOMASZ Co ci mam jeszcze powiedzieć? Nie wiem zresztą na pewno, jaka jest przyczyna — dość, że ten most, to wróg śmiertelny mego ojca.

HELENA A powiedz mi... No, tak, zapewne... Można to zrozumieć: zbudowanie mostu, to w życiu twego ojca wielkie zdarzenie, wielkie, smutne, niemal tragiczne — rozumiem. Ale w tym domu zaszły również zmiany, które chyba ojca twego pocieszyły. Syn jego stanął wyżej, został architektem. Być może, ojciec nie wie nawet o twoich niezwykłych zdolnościach, ale w każdym razie cieszy go pewno twoje stanowisko społeczne.

TOMASZ Tak by się zdawało; dla przewoźnika syn — bądź co bądź — „pan inżynier..." ale — nie. To zdaje się, mało go obchodzi.

HELENA A nie interesuje go ta praca twoja, którą tu widzi?

TOMASZ Praca? Albo to praca?... Właśnie na chwilę przedtem, zanim się tu zjawiłaś — przed kominem coś szyła Marysia, a ten Janek, którego tu widziałaś, ten, co poszedł z szoferem, przyglądał się mojej robocie.

HELENA I nie podziwiał?

TOMASZ To mniejsza, że nie podziwiał, ale nie uważał nawet, że pracuję. Ot, pańska zabawka. Ten Janek jest zresztą trochę głupkowaty, ale Marysia, dziewczyna niegłupia... A i ona nie bardzo wierzy, że to praca. Ojciec... tak. ojciec najmądrzejszy z nich, ale zdaje się, także pracę tę, jako pracę, lekceważy.

HELENA A nie zaciekawiało go, nie objaśniałeś, co ten gmach ma sobą przedstawiać?

TOMASZ Owszem, mówiłem, że to jest praca konkursowa, objaśniłem, co to konkurs — i mówiłem, że to ma być gmach Ligi Przyjaciół Człowieka.

HELENA Nie zainteresowała go Liga Przyjaciół Człowieka?

TOMASZ Wysłuchał o Lidze z pewnym zainteresowaniem. Zdania swego nie wypowiedział. Ale miałem wrażenie, że się uśmiecha trochę sceptycznie.

HELENA Tak? Sceptycznie... I on także?

TOMASZ Ech, co już o tym wszystkim mówić! zamyślił się. Milczą. Ocknął się z zamyślenia — weselej

No cóż? I ty się jakoś zamyśliłaś...

HELENA Myślę nad tym, co mówisz, i... (po chwili) Słuchaj. Powiedz mi szczerze: nie bardzo byłeś zadowolony, kiedyś mnie tu zobaczył. Dlaczego?

TOMASZ Czyżby niezadowolony? Prawda: coś uchwyciłaś...

HELENA A więc przyznajesz... :.

TOMASZ Już starałem się wyjaśnić przedtem — no... brak wygód dla takiej „panny z samochodem". HELENA O, na to ci odpowiedziałam. Co więcej?

TOMASZ Resztę mogłaś wyczuć z tej całej naszej rozmowy. Po co masz wchodzić w to środowisko? Bo gdyby w tym wszystkim była jeszcze tak zwana ludowość — barwne kiecki, dożynki, kilimki, pisanki, muzyka, można by na to popatrzyć, nawet można by się grzecznie tym entuzjazmować. Ale tu... szaro. Gdyby tu jeszcze jakaś moc, tężyzna — no... (zaśmiał się z lekka) no, to można by przypuścić, że panna o „przerafinowanej kulturze", czy jak tam, chce instynktownie zaczerpnąć tej mocy... no, rozumiesz, chce się odrodzić..-słowem, jakaś historia nienowa...

HELENA zaśmiała się Rzeczywiście — nienowa! Jakby zaszeleściały w tej chwili kartki powieści „wczorajszej". Jakieś zagadnienie przebrzmiałe. Jakiś mezalians. Tak... Przed kilkunastu laty patrzącą na nas powieściopisarkę zajęłoby przede wszystkim to, że jestem panną pochodzącą z bogatego mieszczaństwa. Panna śmiała, ekscentryczna, w walce z mieszczańskimi przesądami! A tu? Tu nic w tym rodzaju!

TOMASZ To prawda: nic w tym rodzaju.

HELENA Sprawy naszych rodów nic nas nie interesowały. Nie interesował mnie twój papa jako przewoźnik i nie interesował ciebie mój papa jako wielki wytwórca naczyń emaliowanych, zainteresowania nasze są już bezwzględnie ciekawsze. Poznaliśmy się w wyższej uczelni. To jest nasze środowisko.

Wchodzi wystraszona Marysia, nie śmie się odezwać. Tomasz spostrzegł Marysię.

 

TOMASZ No, Marysiu, co powiesz?

MARYSIA Proszę brata, ojca nie ma.

TOMASZ Jak to „ojca nie ma"? Przecież spał.

MARYSIA Nie ma... chciałam obudzić, weszłam, patrzę — łóżko puste.

TOMASZ Kiedy mógł wyjść?

MARYSIA Już widać dawno, jakeśmy tu siedzieli. Zanim ta pani przyjechała. Może już wyszedł ze dwie godziny temu. Tylkośmy nie słyszeli.

TOMASZ Nie rozumiem, dokąd mógł pójść na taki czas.

HELENA Czy się niepokoisz?

TOMASZ No, pewno... po takiej ciężkiej chorobie...

MARYSIA I wiosło wziął.

TOMASZ Wiosło?

MARYSIA Tak. Przy łóżku stało wiosło i — teraz nie ma. Jak to zobaczyłam, pobiegłłm do łódek... I... łódki jednej nie ma...

TOMASZ ze wzrastającym niepokojem Więc co? Myślisz, że ojciec pojechał na rzekę?

MARYSIA Tak. Pojechał...

TOMASZ niespokojnie Nic nie rozumiem! (podchodzi ku oknu) Ciemno. Ten Janek nie wraca... Trzeba coś robić, szukać!

HELENA Słuchaj, czy rzeczywiście należy tym tak bardzo się niepokoić?

TOMASZ No. pomyśl... starzec osiemdziesięcioletni w kilka dni po ciężkiej chorobie, w taki wieczór, Bóg wie po co wyjeżdża na rzekę. I po co? Po co?

HELENA Może chciał odwiedzić jakich sąsiadów, przyjaciół,

TOMASZ niecierpliwie, niemal szorstko Nie ma żadnych przyjaciół!

MARYSIA I dawniej czasem ojciec tak znikał... Na pół dnia, czasem na dłużej... Nikt nie wiedział, gdzie był, po co... Nikt nie śmiał pytać...

TOMASZ Tak, coś go ponosiło przed siebie... wiem (po chwili) Gdybym wiedział, że tego robaka, co tak bezlitośnie gryzie go tyle lat — stara się zalewać, mógłbym pomyśleć, że i teraz pojechał na drugi brzeg, do miasta, Ale nie — wiem, że nie pije. (po dluższej chwili) Ktoś idzie.

Wszyscy spojrzeli na drzwi — wchodzi Janek.

JANEK śmiejąc się Ano pokazałem drogę. Dostałem paczkę papierosów. Wesoły chłop. Opowiadał, jak to...

TOMASZ przerywa Nie gaś latarni! Idziemy szukać ojca. Weź wiosła.

JANEK Wiosła?

MARYSIA Ojca nie ma. Wziął łódkę i gdzieś pojechał.

JANEK ze wzrastającym zdziwieniem i przestrachem Wziął łódkę?

TOMASZ nakłada pospiesznie cieplą kurtkę No, prędzej!

JANEK Ale gdzie szukać? Może pan pojechał w górę, a my pojedziemy w dół rzeki. Woda teraz duża... ciemno...

TOMASZ gniewnie Więc cóż myślisz? Nie szukać?!

JANEK Nie wiem... ja mogę jechać... ale...

MARYSIA Ja pojadę... cóż tu brat... na wodzie tylko by przeszkadzał... nie zna się na tym...

TOMASZ Może wziąć jaki bosak i te liny. (bierze kłębek lin) Może co jeszcze?

MARYSIA Po co to?

TOMASZ No, nie wiem, nie wiem! Może gadam głupstwa — ale tu stać bezczynnie nie mogę! Tu zaszło coś niezwykłego.

JANEK Ktoś, zdaje się, wszedł do kuchni.

MARYSIA zajrzała To ojciec.

TOMASZ szybko idzie do kuchni Gdzie ojciec był?! W butach zabłoconych, w kurcie przemokłej, wchodzi od kuchni ponury starzec, nie widząc, zda się, obecnych. Gdzież ojciec był? Postać starca wywołuje w obecnych niemal przerażenie. Stary długo się nie odzywa. Czekają.

OJCIEC ponuro Gdzie byłem, to byłem.

TOMASZ Jak ojciec mógł zaraz po chorobie...

OJCIEC Już jestem zdrów. Niejednego przetrzymam. A cóż to? Niewola? Mam się opowiadać? patrzy na Helenę

TOMASZ Przyjechała moja narzeczona.

HELENA śmiało podeszła do Ojca, wyciąga doń rękę — mówi z uśmiechem Nie gniewa się pan, że przyjechałam?

OJCIEC podał rękę Helenie z pewnym szacunkiem i godnością. Spojrzał uważnie Narzeczona... (nieco łagodniej) Cóż się mam gniewać... Proszę... Są na górze pokoje gościnne. Dawniej przyjeżdżało tu dużo osób. I panie z miasta... (po chwili) Cóż się mam gniewać... proszę... (pomyślał chwilę) Ano... pójdę... Dobranoc.

HELENA z cicha, patrząc za odchodzącym Dobranoc.

Przez czas dłuższy wszyscy stoją nieruchomo, jeszcze pod wrażeniem ponurego starca.

TOMASZ Tak. Widzisz, że tu niewesoło.

HELENA w zamyśleniu Tak... niewesoło. Ale... (ocknęła się z zamyślenia i smutku) Nie przyjechałam tu na zabawę, (podchodzi do pracy Tomasza, rozwidnia nieco lampę) Ty także nie przyjechałeś na zabawę. Termin się zbliża. Życie tego domu tlić się będzie dalej... Wszystkie twoje myśli powinny być teraz przy nowym domu, który wzniesiesz.

TOMASZ Tak. Jednakże widzę, że wbrew temu, co mówiłem, jestem z tym domem związany. Nieobce mi są sprawy życia i śmierci tego domu.

HELENA Być może. Ale podejdź tu, kończ pracę. Termin się zbliża.

 

Akt drugi

 

Izba ta sama. Dzień. Jeszcze widno. Ojciec siedzi naprawiając rybackie sieci. Tomasz i Helena przy stole zajęci pakowaniem projektów. Bije trzecia.

 

HELENA Słyszysz? Trzecia.

TOMASZ Słyszę. Kończymy.

HELENA Przytrzymaj teraz tu, a ja zalakuję, (po chwili) Ubieraj się, ja zaadresuję. Nie trać czasu.

TOMASZ Nie bój się. Zdążę. Do mostu będę szedł dwadzieścia minut, potem znów dwadzieścia, przed czwartą będę na poczcie. Obliczyłem dokładnie: jeszcze mi zostanie godzina i dwadzieścia minut do zamknięcia poczty, (spogląda przez szyby) Ale kra wali. Ojciec to podobno przepowiedział, że po tych deszczach chwyci taki mróz..

HELENA Słuchaj, Tomasz, ja już zaraz kończę, a ty jeszcze nie jesteś ubrany do drogi.

TOMASZ patrząc przez okno Idę... Ale kra... Może w nocy już rzeka stanie... Zawsze mnie widok kry pociąga, kusi i straszy. W dzieciństwie — czy ojciec pamięta? tonąłem, gdy szła kra. Od tego czasu, przyznam się, że bez strachu nie mogę wejść do łódki. Zdaje się, że tchórzem nie jestem — a jednak bodajże tej jednej rzeczy zawsze się obawiam...stoi zamyślony, patrząc na rzekę

HELENA Już. Zaadresowane. Proszę cię, nie trać czasu. Idź już. Zrób to dla mnie. Przecież to już ostatnia godzina. Tomasz ocknął się z zadumy Idę, bądź spokojna, jeszcze trzy razy przeszedłbym tam i z powrotem. Idzie po schodach na górę. Helena jeszcze coś wyciera na opakowaniu. Wbiega wystraszony Janek.

JANEK Most zerwało!

Helena, nie rozumiejąc jeszcze, pyta wzrokiem. Ojciec na chwilę przerwał robotę przy sieciach, spojrzał na Janka. Znów opuścił oczy na sieci — pracuje.

HELENA Most zerwało? Jaki most?

JANEK Ano ten... tu drugiego nie ma. Wszyscy już o tym mówią. Ludzie idą, żeby zobaczyć. Wbiega Marysia.

MARYSIA Ojciec wie? Pani wie? Most zerwało!

HELENA Jakże się to mogło stać?

JANEK Ano, most na słabych pałach... lód naparł, to i zerwało. Już na wiosnę ludzie gadali, że może zerwać. Mieli tu już budować most żelazny, ale tak schodziło i nie pobudowali. Teraz mają...

Po schodach schodzi Tomasz, ubrany do drogi.

TOMASZ Co tam takiego?

HELENA Słyszysz? Most zerwany!

TOMASZ Most zerwany?

HELENA Co teraz będzie? Jak ty pójdziesz?

TOMASZ Hm... (myśli) Ano cóż? Nie pójdę.

HELENA Jak to? Musisz być na poczcie.

TOMASZ Ale jeżeli zerwany most, to jak się dostanę?

HELENA Wszystko jedno, musisz być dziś na poczcie! Gdzie jest most najbliższy?

TOMASZ O jakieś trzy mile stąd... nie zaszedłbym do nocy.

JANEK O, nie zajdzie... to będzie dobre i cztery mile.

HELENA Ach, czemu ja odesłałam ten samochód... Coś jednak trzeba radzić. Przecież i po tej stronie rzeki musi być jakaś poczta.

TOMASZ O, nawet nie wiem, gdzie jest... Chyba najbliżej w Zamkowicach. A to także przynajmniej ze trzy mile.

JANEK Do Zamkowic będzie ze trzy mile. A nawet i cztery-

HELENA Trzeba natychmiast wynająć konie!

TOMASZ O piątej zamykają urzędy pocztowe. I czwórką koni nie zdążę.

JANEK Nie zajedzie i czwórką... A nawet nie wiem, czy ktoś chciałby na noc jechać. Zaraz — ciemno, jechać trzeba po łąkach, po torfowiskach. Jeszcze się człowiek razem z końmi zapadnie.

MARYSIA Przeszłego roku także się tu z końmi jeden zapadł ledwie go...

HELENA Boże, Boże, co robić? Zaczynam wierzyć, że coś złośliwego, coś złego staje ci wciąż na drodze życia! I teraz, w takiej chwili... Zdawałoby się — głupstwo, parogodzinne opóźnienie, a jednak...

OJCIEC Ojciec nie odrywając oczu od roboty Mostu dawniej nie było ł ludzie tu jakoś żyli. Most zerwało i zaraz tyle gadania.

HELENA niemal w uniesieniu, z akcentami gniewu Ach, pan nie rozumie! Pan nie rozumie, co się w tej chwili stało. Pan w ogóle nie rozumie, kim jest pański syn i czym jest to, co tu stworzył. Ja, zdaje się, wiem o nim więcej od pana. Więc tylko powiem, że pański syn szedł całe lata poprzez nędzę, poprzez głód, przez poniewierkę, aż wreszcie po latach...

TOMASZ który siedzi teraz z boku zamyślony, przerywa cicho, lagodnie Heleno, zostaw...

HELENA Pan musi wiedzieć, kim jest pański syn!... Pański syn zaczął pracować nad wielkim dziełem. Tysiąc architektów w różnych stronach świata pracowało nad tym gmachem. I być może, a nawet w to wierzę, wierzę, wierzę... jego dzieło jest najpotężniejsze! (po chwili) Ach... zaczęło mu się nareszcie coś w życiu uśmiechać... I znów — przy samym wykończeniu pracy ten wyjazd — tutaj, przeszkoda. I to jednak dało się zwyciężyć... A teraz nagle ta wiadomość... Za co pastwi się nad nim los, za co? za co?

Cisza, Ojciec słuchał, ale wciąż naprawiał oczka sieci. Przestał pracować. Po chwili mówi

OJCIEC Ja powtarzam swoje: nie było dawniej mostu i ludzie dawali sobie radę. (wstaje) Marysia! (po chwili) Przynieś mi kożuch i czapkę, tę nową.

Marysia Ojciec wychodzi?

OJCIEC widocznie nie lubi pytań, powtarza wyraźniej Przynieś mi kożuch i czapkę, tę nową. Marysia posłusznie i szybko wychodzi. Janek! (po chwili, jak przedtem, surowo, lakonicznie, wyraźnie) Weź ścierkę i przetrzyj mi buty.

JANEK Pan wychodzi?

OJCIEC Weź ścierkę, powiadam, i przetrzyj mi buty. Stawia nogę na stoleczku, Janek bierze ścierkę.

JANEK Czyściłem dziś buty.

OJCIEC Przeczyść jeszcze.

JANEK przeciera — wchodzi Marysia z kożuchem i czapką barankowa.

TOMASZ Czy ojciec się dokąd wybiera?

OJCIEC nie odpowiada — nie spieszy się — po chwili do Marysi Podaj, Marysia pomaga włożyć kożuch,

A teraz idź z Jankiem i weźcie spod szopy retmankę. Zanieść ją na brzeg.

MARYSIA przerażona, zdziwiona Retmankę?

OJCIEC Słyszeliście, co mówiłem, czyście nie słyszeli? Marysia i Janek wychodzą przestraszeni.

TOMASZ Nie rozumiem. Co ojciec zamierza? Po co ojcu retmanka?

OJCIEC Po to, żeby się dostać do miasta.

HELENA z radością Co?! Pan chce jechać na pocztę?

OJCIEC Tak.

TOMASZ Jak to? Słuchaj, czy ty rozumiesz, co to jest retmanka? Retmanka to jest czółenko na jednego człowieka, zbita z cienkich deseczek, na którym sztuka jest jechać i po stojącej sadzawce.

OJCIEC A cóż ja krypą będę jechał na taką krę? Ja cię może nie nauczę wybudować chałupy, ty mnie nie nauczysz jeździć po wodzie. Te papiery trzeba oddać na pocztę i wziąć na to pokwitowanie, tak? Potrafię. Na to do klas chodzić nie trzeba.

TOMASZ Ojciec nie może jechać.

OJCIEC Powiedziałem — jadę. Wchodzi Marysia, za nią Janek.

MARYSIA Wynieśliśmy retmankę na brzeg. Ale taka wielka kra, jak ojciec...

OJCIEC To moja rzecz, „jak".

TOMASZ Janek! Ty się przecież na tym także znasz. Czy można teraz jechać?

JANEK Takiego, co by jechał na taką krę, jeszcze nie widziałem.

OJCIEC Teraz zobaczysz. A może byś tak ze mną pojechał, hę? Przestrach na twarzy Janka — stary patrzy na Janka, który pod tym wzrokiem zaczyna drżeć, stary z pogardą Przestraszył się głupi. Na żartach się nie zna. Myślał. że mi potrzebna jego śmierć.

MARYSIA Nie... ojciec... ojciec nie może jechać...

OJCIEC Ja tu jeszcze rządzę!! A teraz... żeby nikt mi na brzeg stąd nie wychodził. Rozumiecie — nikt! Nikt mi nie pomoże swoim patrzeniem, a tylko przeszkodzi. I ty (do Marysi) żadnych krzyków z brzegu, żadnych babskich lamentów. Tego nie lubię. I to, powtarzam, w robocie nie pomaga, (bierze stojące tu podkute wiosło. Bierze pod pachę przesyłkę) Idę. Marysia zaszlochała. Ojciec nieco łagodniej

Mówiłem — bez lamentów. Dojadę. No... idę. Helena chwyciła starego za rękę — pocałowała. Ojciec spojrzał silniej na Helenę. Tak — idę... no i... (łagodniej i poważnie) Zostańcie z Bogiem. Wychodzi.

Wszyscy stoją chwilę nieruchomo. Pierwszy podchodzi do okna Janek. Potem Marysia. Podeszła i Helena. Tomasz pozostał w miejscu.

JANEK Pan stanął w łódce, (po chwili) Jeszcze nie odbija...

MARYSIA Patrzy w górę rzeki. Może widzi, że nie będzie mógł jechać...

Tomasz zbliżył się ku oknu — patrzy. Cisza.

JANEK E, nie... odepchnął się... Długa cisza. Jeszcze czuje wiosłem grunt, (po dłuższej chwili) Góruje się... No, tak... trzeba mocno w górę wody, (po chwili) Jak łódka tak idzie, jak pan jedzie, to lód nic nie zrobi... aby nie napierało na bok, to lód krzywdy nie zrobi... Cisza.

MARYSIA Teraz ojcu jakby ciężej...

JANEK No bo teraz jazda będzie coraz cięższa... (po chwili z podziwem) Eche... nasz pan... nie woda jego, ale on wodę...

TOMASZ Mówisz, że ojciec... że ojciec dobrze jedzie?

JANEK No... jedzie. Ale jazda ciężka, o ciężka. Cisza. Długa cisza.

MARYSIA Janek, czy ojciec... ojciec słabnie, znosi go...

JANEK Musi woda znosić w tym miejscu... Znów milczenie. Marysia Janek...

JANEK Tu gęsto lód wali... prąd... tu ciężko... o... ciężko. Na twarzach widać wzrastający niepokój. Janek przeżegnał się.

MARYSIA Tato! Tato! padła na kolana Tomasz zakrył twarz dłonią. Odchodzi od okna. Oparł się o ścianę. Helena reaguje inaczej: spokojna, silna, surowa, śledzi starego Przewoźnika z najwyższym skupieniem, napięciem — można powiedzieć: „nie poddaje się nerwom, a raczej chce jakąś silę woli przelać w walczącego ze śmiercią Przewoźnika".

JANEK twarz Janka wyrażająca najwyższe przerażenie — łagodnieje. Po chwili Wydostał się... (głośniej do Marysi) Nasz pan, patrz... nie bój się... patrz... Marysia wstaje z klęczek

MARYSIA Już ojciec jest niedaleko brzegu, (radośnie) Już się wydostał!

Helena stoi nieruchomo wciąż, jak i przedtem. Tomasz nie zmienia pozycji, nie patrzy.

JANEK Tak, teraz dojedzie...

MARYSIA Tylu ludzi na tamtym brzegu...

JANEK A patrzą... takiej jazdy i najstarsi nie widzieli.

MARYSIA Chodź! Wybiega podniecona, za nią wychodzi Janek. Uwaga: patrzący obserwowali Przewoźnika, jadącego w górę rzeki. Woda musi łódkę znosić, więc w miarę jazdy patrzący muszą przybierać inną pozycję.

HELENA Dopłynął. Słońce zachodzi. Helena patrzy jeszcze przez dłuższą chwilę, nareszcie odwraca się od okna. Tomasz... Milczenie. Tomasz... ojciec dopłynął.

Milczenie — zbliża się do Tomasza. Dotyka delikatnie jego włosów. Mówi z cicha, łagodnie, delikatnie

TOMASZ... słyszysz, co mówię, ojciec dopłynął... (po chwili) Co ci jest? Czemu nic nie odpowiadasz?

TOMASZ bardzo smutno Cóż ci odpowiem? Słyszę: dopłynął...

HELENA Tak...były niedawno chwile straszne, ale to minęło...(po chwili) Tomasz...zbudź się...zrozum: zło przeszło.

TOMASZ ponuro Zło przeszło — mówisz?... Hm...

HELENA patrzy bardzo uważnie na Tomasza. Po chwili — znów bardzo łagodnie Tak... przeszło... dopłynął...

TOMASZ Nie... on wciąż płynie. Wciąż widzę, jak pracuje wiosłem w swej małej łódeczce. Widzę go.

HELENA ton glosu Tomasza, wpatrzenie się jak w wizję, wywoluje w Helenie niepokój. Niepokój widać w twarzy, w spojrzeniu. Tonem swego głosu stara się pokryć jakieś złe przeczucia Tomasz... rozumiem... były chwile ciężkie, ale teraz już jest dobrze. Bądź spokojny...

TOMASZ z wielkim smutkiem Jestem spokojny. Ale widzę go... Wciąż go widzę. Po chwili spojrzał na Helenę. Mówi innym tonem, szorstko, niechętnie, złośliwie Cóż tak patrzysz na mnie? Jesteś przestraszona? Takie spojrzenie trwożliwo-pytające widziałem raz u domowników, gdy ktoś z rodziny zaczął zdradzać obłęd...

HELENA Cóż znowu... po długim milczeniu Słuchaj! Rozmówmy się. Mówmy szczerze. Wyczuwam dla siebie coś niedobrego... Mów śmiało.

TOMASZ Dla ciebie coś niedobrego? Może raczej dla mnie...hm... a może rzeczywiście coś dla nas dwojga niedobrego.

HELENA Więc mów otwarcie.

TOMASZ zamyślił się. Długo nie mówi nic. Wreszcie spojrzał na Helenę i mówi On nie powinien był jechać. Helena powtarza w zamyśleniu On nie powinien był jechać... (po chwili)) Więc to cię dręczy?

TOMASZ Tak. To mnie dręczy. Starzec despotyczny. Uparty. Wiem. Ale w ostatniej chwili powinienem był pobiec na brzeg i porąbać siekierą łódkę, żeby nie mógł jechać!

HELENA Czy nie przemawia przez ciebie twój osobisty strach, jaki masz na sam widok jazdy łodzią. Wspominałeś mi parę razy o tym osobliwym strachu. Twój ojciec tego strachu nie ma. Zna rzekę, ma swoje wyczucia, obliczenia...

TOMASZ Ta jego jazda była straszna nie tylko w moich oczach. Ty o tym wiesz.

HELENA Czyn twego ojca był wielki. Tak, nie ma co mówić; jazda była straszna. Ale powinien był jechać! Wiedziałam, że dopłynie, że musi dopłynąć.

TOMASZ Skąd wiedziałaś, że dopłynie?

HELENA Coś tak mi mówiło...

TOMASZ Ach, „coś tak..." Wybacz, zbyt poważna sprawa, aby polegać na jakimś „głosie wewnętrznym" czy jak tam...

HELENA Musiał jechać. Praca twoja nie mogła iść na zatracenie z powodu wypadku takiego, jak zerwanie mostu. Wartości niewspółmierne: lichy most — ot, miejscowa katastrofa, a z drugiej strony ten ogrom pracy, piękno, wzniosłość, gmach, na który zwrócą się oczy całego cywilizowanego świata.

TOMASZ Zaczynamy zbliżać się do sedna sprawy. Przypuśćmy, że w tej chwili to, co jest nadzieją — czyli wybudowanie tego właśnie gmachu, jest już nie rysunkiem, Jest to więcej warte od lichego mostu — to prawda. Ale nieprawda, że to więcej warte od życia człowieka, (po chwili) Dążmy w naszej rozmowie, w rozmowie w cztery oczy — do prawdy. Starajmy się nie zbaczać, nie ratować żadnym wykrętem i kłamstwem. Mówmy prawdę: skorzystaliśmy z jego jakiejś maniackiej ambicji i wysłaliśmy go w niebezpieczną podróż.

HELENA Tyś go nie wysyłał.

TOMASZ Nie wysyłałem, ale i nie powstrzymałem. Tym mnie nie usprawiedliwisz, że nie powiedziałem wyraźnie — jedź!

HELENA w głębokim zamyśleniu Tak, to cię dręczy... (po chwili innym tonem) Ja mówię ci śmiało, szczerze, otwarcie — chciałam, żeby jechał! Nie żałuję, że pojechał. I nie było we mnie żadnych spekulacji, żadnych krętactw, żadnego wyzysku — to stanowczo odrzucam! Była we mnie tylko jakaś moc, która pomogła mu do podjęcia tej śmiertelnej jazdy...

TOMASZ Tak. Była w tobie siła.

HELENA Wyczuwam, że między nami zaszło jakieś nieporozumienie. Coś podkrada się ku nam jako przyjaciołom...

TOMASZ Więc wyjaśniajmy... może wyjaśnimy. Przed chwilą mówiłaś szczerze, z jakimś uporem, niemal fanatyzmem, że on powinien był jechać. Twierdzę, że nie. I nie dlatego, że to mój ojciec. Gdyby to zrobił choćby ten Janek, nędzarz, znajda, głuptak, i wtedy powinienem był roztrzaskać łódź, żeby nie płynął. Bo to człowiek, (po chwili) W tym gmachu dla Ligi Przyjaciół Człowieka, który projektowałem — poza obliczeniami, poza pracą technika, była jeszcze ta moja wiara w treść tego domu. Być może wiara prostaka. Mówię dlatego — wiara prostaka, bo raziły mnie zawsze ironiczne uśmieszki wytwornych sceptyków, w chwili gdy posłyszą o miłości człowieka do człowieka. Ale dziś, w tej chwili, jestem upokorzony. Ironiczne uśmiechy usprawiedliwione. Sceptycy mają rację.

HELENA Czy beze mnie te rzeczy potoczyłyby się inaczej? Może... Jeżeli ja pchnęłam starca do tej łodzi — ja za to odpowiadam, nie ty. Tak musiałam. Czułam, że tak trzeba. Nic więcej o tym nie powiem... Jeżeli miałabym kiedyś jeszcze zrobić ci krzywdę w życiu, wytrącić z jakiejś drogi, po której idziesz — nie chcę tego... Zła jest taka towarzyszka życia. Odejdę.

TOMASZ po chwili Odejdziesz... Cisza. Nie, zostań jeszcze przy mnie... Chciej tylko zrozumieć... Przypuśćmy... no, marzeniami zawsze można się bawić — przypuśćmy, że gmach mój zostanie wzniesiony. Będziemy patrzyli nań razem. Dzień będzie piękny, pogodny, słoneczny. Boję się, czy na jasnej fasadzie tego domu nie zamajaczy cień jadącego w łodzi przewoćnika.

 

 

Akt trzeci

 

Izba ta sama. Przed południem — słońce.

TOMASZ zamyślony i zdenerwowany chodzi po pokoju. Rozmawia z Jankiem Jak myślisz? W jaki sposób ojciec się tu dostanie? Chyba nie będzie czekał, aż można będzie przejść po lodzie.

JANEK E, chyba pan nie będzie czekał. Ale kto wie... może by już i przeszedł... za dwa, trzy dni, jak będzie taki mróz, to i wozem przejedzie — ale dzisiaj — to jeszcze nie. Pamiętam, jak tu raz, dwa lata temu, a może to było trzy lata temu? Nie! Dobrze mówię. Dwa lata temu — to jeden tu chciał...

TOMASZ wciąż chodząc Ach, co mi tam, że jeden chciał coś dwa lata temu!... Jak długo trzeba stąd iść do mostu pod Owsinkiem?

JANEK A to będzie ze trzy, cztery mile... Całych czterech może i nie będzie, ale dobrych trzy trzeba iść. Żeby ten samochód, co go pani odesłała, tu był, toby w godzinę przejechał.

TOMASZ Nie ma tu samochodu! Ojciec będzie wracał na Owsinek. Do Owsinka mógł, zdaje się, dojechać autobusem. A stamtąd będzie szedł pieszo. Kawał drogi. Ale może znajdzie kogoś, co go podwiezie. Może być i prędko.

JANEK Gdyby tego mostu nie zerwało, to miałby blisko. Ale jak zerwało...

TOMASZ Słuchaj! Ja teraz pójdę naprzeciw ojca. Gdzieś go na drodze muszę spotkać. Pójdź, wystaraj się o jakąś furmankę. Niech jedzie w stronę Owsinka, to mnie po drodze dogoni.

JANEK Ano koniem to zawsze prędzej. Mówili, że tu ma być przeprowadzona kolej żelazna. Jak jest kolej, to tylko kupi się bilet, lokomotywa fiuknie i... pojechał jak wariat. Ale tak, jak teraz...

TOMASZ No idź, staraj się tymczasem o konie, a później będziesz jechał koleją. Masz tu... daj tam zadatek i tak, jak mówiłem.

JANEK Ale z nimi trzeba się targować, bo to zaraz i droga ciężka, i akurat trzeba siano zwozić, i konie nie podkute na ostro.

TOMASZ Nie targuj się, tylko ruszaj, aby to wszystko prędko.

JANEK Ano idę.

Ze schodów schodzi Helena.

HELENA Dzień dobry.

TOMASZ caluje ją w rękę Idę naprzeciw ojca. Pewno gdzieś go spotkam.

HELENA Kiedy wrócisz?

TOMASZ ubiera się do drogi Ano nie wiem. Może spotkam ojca za godzinę, może za dwie, może przyjdę dopiero wieczorem. Do widzenia.

HELENA smutno Do widzenia.

Wygląda przez okno za odchodzącym Tomaszem Wchodzi Marysia z naręczem drzewa.

MARYSIA Brat poszedł?

HELENA Tak, poszedł.

MARYSIA Ojciec może niedługo wrócić. Trzeba dobrze napalić, żeby miał ciepło, (po chwili) Chciałam dziś ładnie nakryć do stołu, tak jak na jakieś wielkie święto. Ojciec to tutaj nie gość — ale wydaje mi się, że tu wejdzie dzisiaj jakiś znaczny gość...

HELENA Tak, Marysiu, trzeba dziś pięknie nakryć do stołu. Dasz biały obrus i te najlepsze talerze. Przywiozłam z sobą dla ojca parę butelek starego wina. Podasz kieliszki — wino postawimy na stole. MARYSIA Proszę pani, a może by tak...

HELENA Czemu ciągle mówisz do mnie pani? Mów mi — ty. obejmuje ją

MARYSIA Kiedy tak jakoś... To już może wtedy, kiedy pani będzie żoną brata.

HELENA żoną... hm... nie wiem, czy to tak prędko.

MARYSIA Nieprędko? Dlaczego? (po chwili) Pani dziś smutna.

I brat także... Nie chciał ze mną dziś mówić... jakby myślał o czymś innym...

Helena nie odpowiadając podeszła ku oknu, patrząc w zamyśleniu. Proszę pani... Tu niedaleko mieszka stary ogrodnik.

HELENA raczej powtarza, niż pyta Ogrodnik...

MARYSIA On mnie bardzo lubi, czasem da mi jakiś kwiatek... Wezmę koszyk, dobrze okryję, przyniosę tu jaki kwiat i postawię na stole.

HELENA smutna, w zamyśleniu, wciąż patrząc przez okno Dobrze, przynieś kwiatek, postaw go na stole, to będzie bardzo ładnie.

MARYSIA I tak jakoś weselej, prawda?

HELENA Weselej...(ocknęła się z zadumy) Weselej, mówisz no tak, to zawsze weselej, jak na stole są kwiaty.

MARYSIA Więc nakryję do stołu i pobiegnę do ogrodnika. Tu jest obrus.

HELENA Ja ci pomogę. rozkłada obrus

MARYSIA Zdaje się, że ktoś tu idzie. otwiera drzwi

Wchodzi Gość. Gość w skromnym stroju żolniersko-sportowym, z teczką pod pachą.

GOŚĆ Dzień dobry.

MARYSIA — HELENA Dzień dobry.

GOŚĆ Czy będę mógł się tu trochę ogrzać?

HELENA Proszę bardzo. Zimno, prawda?

GOŚĆ położył teczkę na stołku, rozciera ręce O, zimno. W połowie grudnia takie mrozy.

HELENA Niech pan sobie spocznie. A może by pan coś zjadł?

GOŚĆ Dziękuję bardzo. Głodny nie jestem. Zmarzłem tylko na kość.

MARYSIA owijając się ciepłą chustką Pójdę teraz do ogrodnika i zaraz wracam.

HELENA Dobrze, idź. Ja tu już wszystko przygotuję. Marysia bierze koszyk nakryty kawałkiem plachty, wychodzi.

HELENA Pan idzie z daleka?

GOŚĆ Tak. proszę pani, chodzę od wsi do wsi po chałupach, żeby coś zarobić. Taki mały handelek, aby przeżyć.

Helena A... to pan czymś handluje? mówiąc to, nie przerywa pracy

GOŚĆ Tak... Jestem inwalidą, udało mi się otrzymać agenturkę pewnej fabryki, wyrabiającej ostrza do golenia... Roznoszę to po wsiach.

HELENA Z powodzeniem?

GOŚĆ Ii... nie, proszę pani. Zachwalam, jak umiem, swój towar, mówię o większych zaletach tak zwanej „żyletki" niż brzytwy. Ale wieś jest konserwatywna... Odpowiadają mi, że ojciec golił się brzytwą, dziad golił się brzytwą i było lepiej niż teraz: i moralność większa, i podatki mniejsze.

HELENA No, niech mi pan da z dziesięć sztuk tych „żyletek". Może mam szczęśliwą rękę i będzie pan miał dobry dzień.

GOŚĆ Tak? Pani chce mi pomóc?... Dziękuję pani bardzo. (otwiera tekę, zawahał się) Proszę pani... tak prawdę mówiąc, jeżeli pani zrobi komu prezent z tych nożyków, to wprawdzie podziękuje pani, ale przy goleniu te ostrza będzie przeklinał. Towar nieszczególny. Nie chcę pani narażać na straty.

HELENA A innych pan na straty naraża?

GOŚĆ Hm... Pytanie to mnie zaskoczyło... (z uśmiechem) Jak by z tego wybrnąć?... (po chwili) Proszę pani... wybaczy pani, że zapytam, skąd pani wzięła się w tym domu?

HELENA zdziwiona, z uśmiechem Pytanie trochę dziwne. Rozmawialiśmy o żyletkach.

GOŚĆ Odpowiedziała mi pani bardzo grzecznie. Gdyby mnie ktoś tak zapytał, jak ja panią, odpowiedziałbym — a diabli ci do tego, skąd się tu wzięłam. Rozumiem, to było niezbyt delikatne z mojej strony, pani wybaczy, jednak... może to interesować, skąd w takim środowisku — osoba z innej sfery towarzyskiej — i w dodatku, jak widzę — zadomowiona.

HELENA Jeżeli pana to tak interesuje — cóż, tu nie ma sekretów... jestem narzeczoną syna właściciela domu.

GOŚĆ zamyślił się Ach, tak... (po chwili) To syn właściciela tego domu już inteligent... Lekarz? Adwokat? HELENA Architekt. Asystent na wydziale architektury.

GOŚĆ Czy przebywa teraz w tym domu?

HELENA już z pełną niechęcią Nie, wyszedł na spotkanie ojca.

GOŚĆ Odpowiada pani już niechętnie. Rozumiem: myśli pani, po co te pytania.

HELENA Rzeczywiście, wie pan, coś mi się tu nie bardzo podoba...

GOŚĆ W całym domu jesteśmy sami.

HELENA z pewnym zdziwieniem i niepokojem No... wie pan, są tu blisko ludzie.

GOŚĆ Jeżeli się nie mylę — pani mnie źle zrozumiała... żadne niebezpieczeństwo z mojej strony pani nie grozi. Zdaje się, panią mimo woli trochę przestraszyłem tą uwagą, że jesteśmy sami. Zwłaszcza że mogę się wydawać typem zagadkowym i niepożądanym. Bo i tak jest: w każdym domu zawsze jestem niepożądany. Co do swej „zagadkowości" — zagadkę wyjaśnię: nie jestem sprzedawcą żadnych towarów: jestem z policji — agent tajny.

HELENA Tak?? W okolicy popełniono jakąś kradzież, zbrodnię? Nie słyszałam.

GOŚĆ Został zerwany most.

HELENA Most? No, oczywiście, o tym wiem. Ale cóż tu ma policja tajna. Przecież do napisania protokołu, że kra zerwała most, nie trzeba udawać handlarza.

GOŚĆ Kra wprawdzie zerwała przęsło — to prawda — ale krze ktoś tu dopomógł.

HELENA weselej Krze dopomógł? Chyba Pan Bóg.

GOŚĆ Nie. Człowiek.

HELENA E? Człowiek?

GOŚĆ Zaraz po wypadku zjechała na miejsce komisja i orzekła, że to jest dzieło złoczyńców. A ponieważ niedaleko mostu zaaresztowano kilku chłopaków, którzy mieli przy sobie ulotki wywrotowe, nakazujące niszczyć słupy telegraficzne, podkłady kolejowe, mosty, więc sprawa... hm... sprawa jasna.

HELENA Teraz rozumiem. Aresztowano ich, ale nie wszystkich: szuka pan reszty. Zapewniam pana, że tu ich nie ma.

GOŚĆ Czy jednak nie pozwoliłaby pani tak powierzchownie obejrzeć mieszkania... Ciekawy stary dom... Nie czekając na odpowiedź, wszedł do innej izby, Helena obserwuje go z progu drzwi, nie wchodząc za nim do drugiej izby.

HELENA po chwili Zapewniam pana, że ich tu nie było i nikogo pan tu nie znajdzie. Nie ma odpowiedzi.

Te buty, które pan ogląda, to stare buty ojca, który poszedł, (po chwili) Jeszcze raz zapewniam pana, że nikogo tu pan nie znajdzie.

GOŚĆ wraca Tak tylko z obowiązku zerknąłem tu i tam... (rozgląda się jeszcze po mieszkaniu) Na górze są także pokoje?

HELENA Tak. I tam chce pan wejść?

GOŚĆ Nie. Wierzę pani, że tu ich nie ma. Zresztą ich nie szukam.

HELENA Jednak pan czegoś szuka.

GOŚĆ śledztwo poszło w inną stronę... Zacząłem działać na własną rękę. Według mnie, tak zwane „żywioły wywrotowe" nie czekałyby na żaden żywioł, aby most wywrócić, ale po prostu, rzuciłyby bombę albo ustawiły maszynkę piekielną i — koniec. Tu jednak...działał ktoś, kto przede wszystkim znał doskonale rzekę, znał życie rzeki, znał zwyczaje rzeki. Człowiek ten wiedział, w którym miejscu kra będzie najsilniej napierała. Poderżnął bale przy tak zwanych „izbicach", co miały chronić most właśnie przed naporem kry. To zrobił człowiek, który często musiał jeździć łódką po rzece. Ktoś z rybaków, wyławiaczów żwiru — słowem — jak tu nazywają takich — „człowiek z wody". Prawdopodobnie podjechał na łódce w jakąś ciemną noc...pewno wtedy był wicher, padał deszcz — i...zaczął piłować...Nikt nie widział, nikt nie słyszał.

HELENA słucha ze wzrastającą uwagą — jakby szuka czegoś w pamięci ...wy


Date: 2015-04-20; view: 793


<== previous page | next page ==>
Chapter Six | Her Mad Grace by Sylvia Day
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.054 sec.)